Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— W porządku! — mruknął.
— Skoro jest w porządku, to może pozostawisz mnie teraz w spokoju!
Nie ruszał się z miejsca.
— Jeszcze nie idziesz?
Jego twarz zmieniła wyraz.
— Czekaj, Mary! — wyrzekł, zupełnie już innym tonem. — To, co obecnie ci powiem, pochodzi, naprawdę ze szczerej życzliwości i przekonasz się, że nie jestem takim łajdakiem, jak myślisz!
— Cóż to za świeży kawał?
— Żaden kawał! Sama wiesz chyba, że Brasin, nie ma zbytnio prawa rozporządzać kapitałami, które tobie pragnie przekazać! Wiedzą o tem i „tamci“ i uczynią wszystko, co w ich mocy leży, żeby temu przeszkodzić! Nie cofną się nawet przed morderstwem! Nietylko Brasinowi, ale i tobie grozi poważne niebezpieczeństwo!
— Wiem o tem! — szepnęła mimowoli, choć nie było jej zamiarem dać się wyciągnąć na słówka.
Lecz w rzeczy samej ze wszech stron zastawiano na nich pułapki! Drżała, że lada chwila, zanim wszystko zostanie ukończone, nieszczęście jakie może się przytrafić Brasinowi. Każda dłuższa jego nieobecność napełniała ją niepokojem. Toć i dziś miał przybyć i niewiadomo czemu, nie przybył...
— Wiem! — powtórzyła w zamyśleniu. —
— Gdybym więc mógł wam być pomocny! — sądował ją wzrokiem. — Chętnie służę! Z najcięższych sytuacyj, nieraz umiałem znaleźć znakomite wyjście!
Ocknęła się z zadumy. Ten podstępny Ralf pod pozorem przychylności, jeszcze głębiej pragnął przeniknąć jej tajemnicę i wyraźnie wyciągał na słówka
— Dziękuję! — wyrzekła wzgardliwie. — Sama potrafię dać sobie radę!
— Jak chcesz! — wzruszył ramionami. — Ale, mam wrażenie, pożałujesz kiedyś, żeś odrzuciła moją pomoc!

Czukiewiczowa postąpiła w milczeniu kilka kroków w kierunku przedpokoju. Oznaczało to, że bar-

23