Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

dzo prosi ona Ralfa, by nareszcie zechciał pozostawić ją w spokoju.

A gdy odszedł, dopiero ogarnęło ją przygnębienie. Do liczby wszystkich wrogów, przybywał i ten szantażysta. Ach, czemuż dziś nie zjawił się Brasin?...
Targana niepokojem już postanowiła podejść do telefonicznego aparatu, aby rzucić jego numer, gdy wtem przypomniała sobie, że zabronił on jej, kategorycznie, telefonować do siebie!
— Ha, trudno...
Spojrzała na zegarek. Blisko pierwsza po północy. Skoro dotychczas nie nadszedł, nie nadejdzie. Nic nie poradzi na to, a najrozsądniejszem będzie udać się na spoczynek.
Już zamierzała się skierować do swej luksusowej i pachnącej sypialni, gdy wtem ciszę mieszkania przerwał dzwonek. Zrazu nieśmiały, potem natarczywszy...
— Czyżby Brasin? Lecz, on tak nie dzwoni! Któż mógł ją odwiedzać o tej późnej porze !Zaciekawiona wybiegła do przedpokoju.
— Kto tam? — zapytała przez drzwi.
— Pragnąłbym rozmówić się natychmiast z panią Czukiewiczową! — zabrzmiał w odpowiedzi nieznajomy jej głos. — Proszę jej powiedzieć, że przybyłem z niezwykle ważnem zleceniem!...
— Tu, Czukiewiczowa! — odrzekła, coraz więcej zdziwiona. — Lecz kim pan jest?
— Pani Czukiewiczowa? — Jeszcze pani nie śpi? Znakomicie! Proszę mnie wpuścić!
— Kiedy nie znam pana!
— Nazwisko moje niewiele pani powie! Ale, niema chwili do stracenia! Tu, może chodzi, o pani życie!

Taka siła i taka szczerość zadźwięczały w tych słowach, że bez wahania zdjęła łańcuch i rozwarła drzwi.

24