Przed nią stał jakiś młody człowiek, w pomiętem i zabłoconem palcie, a gdy wszedł do przedpokoju, zauważyła, iż utyka silnie na jedną nogę.
— Co pana sprowadza? — zmierzyła nieufnym wzrokiem nieznajomego. — Od kogóż to naglące zlecenie, z jakiem pan przybył?
Nie dał wprost odpowiedzi. Rozejrzał się dokoła i zagadnął.
— Czy możemy tu rozmawiać swobodnie! Nikt nas nie podsłucha!
— Tu, proszę! — rzekła, otwierając drzwi małego gabinetu. — I zechce pan mi wyłuszczyć jasno swą sprawę! Bo, jeśli to jaki wybieg...
Wszedł, nie zdejmując palta.
— Żaden wybieg! — począł przemawiać. — Nazywam się Korski, z zawodu literat! Przytrafiła mi się dziś najdziwniejsza w życiu przygoda, w jaką niechcący się wplątałem! Lecz, skoro dałem słowo, że panią zawiadomię...
— Do rzeczy! — nagliła. — prędzej, do rzeczy...
— Przechodziłem kilka godzin temu — krótko wykładał — pewnym pustym placykiem! Nagle, tuż przedemną, jakiś mężczyzna, runął na ziemię! Kiedym podbiegł do niego, oświadczył, że go otruto i prosił, abym panią o tem zawiadomił niezwłocznie...
— Brasin! — zawołała, nagle z rozpaczą załamując ręce. — Otruto, Brasina!
Nie znałem — mówił dalej — tego mężczyzny, ani też nie wymienił mi swego nazwiska!
Błagał mnie tylko szeptem, zanim skonał, żebym przybył, bez zwłoki do pani i powtórzył jej dwie cyfry...
Łzy szkliły się teraz w oczach pięknej kobiety, a pierś jej falowała gwałtownie. Nadal nie mogła już wątpić. Rzuciła gorączkowo zapytanie.
— Jakie cyfry?
— 23 i 15!
Drgnęła.
— Ach, tak! — mimo bólu, jakiś błysk radosny zaigrał w jej źrenicach. — Zgadza się najzupełniej! Właśnie na tę wieść oczekiwałam! Jakież to szczę-