ście, że Brasin, przed swą nagłą śmiercią, napotkał uczciwego człowieka, który zechciał mi przynieść tę wiadomość! Tylko...
Na jej twarzy odbił się niepokój.
— Tylko... — zapytała. Czy pan o tem już komuś wspominał?
— Nie! — odrzekł — Ów nieznajomy, czy też pan Brasin, jak się obecnie dowiaduję, prosił na wszystko, a nawet wymógł na mnie przysięgę, że nie powiem o tem nikomu, prócz pani, a o tym szczególe specjalnie nie napomknę policji!
— Spełnił pan to? Przecież, musiał na miejsce wypadku przybyć posterunkowy!
— Oświadczyłem mu, że nic nie wiem! Nie powziął żadnych podejrzeń! Raczej był zdziwiony, że przy nieboszczyku nie znaleziono papierów, mogących stwierdzić jego tożsamość!
Z piersi Czukiewiczowej wyrwało się głębokie westchnienie ulgi. Ręka jej legła poufale na ramieniu Korskiego, a usta jęły szeptać słodko:
— Naprawdę, złoty, kochany z pana człowiek! Nie mam pojęcia, jak się panu odwdzięczę! Bo, uratował pan mi życie! A mam nadzieję i nadal zachowa pan, co do wszystkiego milczenie! Ale? — po czole jej przebiegła nowa zmarszczka. O której godzinie miał miejsce tragiczny wypadek?
— O ósmej wieczór!
— O ósmej! — zawołała z wymówką. A teraz blisko druga w nocy! Czemuż tak późno raczył pan mnie zawiadomić?
— Bo, nie zdążyłem jeszcze opowiedzieć pani wszystkiego! — począł wyjaśniać. — Zaraz, po wypadku, wsiadłem do taksówki, aby przybyć do pani. Lecz, jacyś nieznani ludzie, musieli mnie obserwować i zauważyli, że umierający coś mi powiedział, gdyż, zaczajeni, oczekiwali na mnie w samochodzie, uśpili narkotykiem i zawieźli do podziemnego lokalu. Tam zagrożono mi, że o ile, szczerze nie powtórzę, co umierający mi wyznał przed śmiercią, wezmą mnie na tortury...
— A pan?