Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz Czukiewiczowej zasępiła się nagle.
— Niech pan wejdzie w moje położenie! — powoli jęła tłomaczyć. — Nie jest to moja tajemnica, ale tyczy się ona i innych ludzi! Nic mi, chwilowo, powiedzieć nie wolno! Proszę się nie gniewać na mnie, ale naprawdę nie wolno! Może za kilka dni... Wówczas, sama zawiadomię pana!
Na obliczu Korskiego odbiło się rozczarowanie.
— Cóż? — rzekł z przekąsem. — Nie śmiem się wdzierać w cudze sekrety! Lecz, sądziłem, że pani szczerzej ze mną postąpi! Toć, nawet nie wiem, czy milcząc, przykładam rękę do godziwej sprawy. A może to o coś niewyraźnego chodzi, a obawa przed policją była więcej, niźli uzasadniona!
Lęk zamigotał w jej źrenicach, ale wnet z gorącą prośbą zajrzała mu w oczy.
— Drogi przyjacielu! — wyszeptała serdecznie. Bo, pragnę cię już uważać za swego przyjaciela! Nie obrażaj się na mnie i nie przypuszczaj, że tu o jakąkolwiek złą rzecz idzie! Lub podejrzaną historję! Zaufaj mi i bądź dżentelmenem do końca! A na wdzięczności Czukiewiczowej nikt jeszcze nigdy się nie zawiódł!
Tuliła się prawie do niego i owiewał go zapach ciała kobiety, złączony z wonią odurzających perfum, a toczona nóżka ocierała się o jego nogę. Ale, Korski, zakochany po uszy w Jadzi, mało czuły był na te awansy.
— Trudno! — mruknął.
Po kilku zdawkowych frazesach, pożegnał dość sztywno piękną panią i znalazł się na ulicy.
— Po djabła — pomyślał — wdałem się w tę całą awanturę! A milczeć muszę, choćby przez wzgląd na siebie! Byle się na tem skończyło!
Lecz, niestety, właśnie nie skończyło się na tem.
Bo, gdy kulejąc wędrował z Kredytowej do domu, nagle jakiś drab, korzystając z pustki i mroku, panującego o tej spóźnionej sporze, otarł się blisko o niego na Świętokrzyskiej.

— Pomyliliśmy, pomyliliśmy cyferki! — jął sy-

28