Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

czeć. — Nie wiadomo tylko, czy umyślnie, czy przez roztargnienie! Oj, zdaje się, umyślnie, bo za prędko pobiegliśmy do tej Czukiewiczowej!
Przystanął, zdumiony.
Drab był ubrany, jak robotnik, ale trudno było rozróżnić jego rysy. Miał głęboko nasuniętą na oczy cyklistówkę, a na oczach ciemne okulary. Lecz, głos wydawał się Korskiemu znajomy.
— Wyższy, zamaskowany mężczyzna! — zawołał. — Poczekaj, ty kacie!
Chciał go grzmotnąć pięścią w kark, lecz tamten uskoczył zręcznie.
— Dosięgnie cię jeszcze nasza zemsta! — biegł zdala złośliwy szept. — Dosięgnie!
Oparzona noga, odezwała się teraz boleśnie, pobudzając Korskiego do podwójnej wściekłości.
— Policja! — ryknął. — Policja! Czy niema tu gdzie, w pobliżu policjanta!
Lecz, posterunkowego nie było widać. Jął biec za uciekającym, lecz przeszkadzała mu bardzo zraniona stopa i niezbyt skuteczny okazał się ten pościg.
Gdy wypadł na plac Napoleona — po napastniku nie było i śladu. Zginął, w ciemnościach bocznej uliczki.
— Do licha! — zaklął Korski. — Ta cała historja się nie kończy, a dopiero zaczyna!

ROZDZIAŁ V.
Niektóre szczegóły o pani Dordonowej.

Nazajutrz Korski, obudziwszy się dość wcześnie, daremnie poszukiwał w porannych pismach wzmianki o wczorajszej przygodzie. Lecz, czy władze nie zdążyły jeszcze ustalić tożsamości zagadkowego Brasina, czy też z innych względów trzymano sprawę w tajemnicy, nie znalazł w gazetach wiadomości, jakiej szukał.

Dlatego też, coraz więcej nabierał przekonania, że zupełnie niepotrzebnie wdał się w tę historję. Choć oparzona noga, dzięki nałożonemu w domu o-

29