Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

urządzać sprytnie. Ów pan Ralf nigdy jej nie odwiedza, a spotykają się ze sobą po cichu...
— Więc kochanek! — zawołała z błyskiem triumfu w oczach Jadzia. — Kochanek i najbliższy pomocnik! Domyślałam się czegoś podobnego! Czy twoje informacje są ścisłe? Czy będzie można o tem wszystkiem opowiedzieć ojcu?
— Powtarzał mi to ktoś — odrzekł — do kogo mam bezwzględne zaufanie i sądzę, że nie kłamie! Opowiedzieć jednak o tym fakcie dyrektorowi, nie miałoby sensu, bo zaślepiony w przewrotnej babie, nie uwierzyłby w tę wiadomość i wpadłby tylko w jeszcze gorszy gniew, że ośmielamy się szkalować ją...
— Cóż robić w takim razie? Opuścić ręce i patrzeć bezradnie, jak go ciągną w przepaść?
Korski powstał z miejsca.
— Nie! — oświadczył. — do tego dopuścić nie wolno! Lecz mam inny projekt!
— Jaki?
— Zamierzam sam udać się do Dordonowej i powiedzieć jej wszystko! Zaznaczyć, że wiem o istnieniu pana Ralfa Morena i że domyślam się, jaki stosunek ich łączy! Następnie, poprosić ją, aby zechciała pozostawić dyrektora w spokoju, gdyż w przeciwnym razie, zmuszony będę go w te brudy wtajemniczyć! Sądzę, że wywrze to należyty skutek i że się przestraszy!
— Świetnie! — zawołała Jadzia. — Zdobędziesz się na to?
— Nie zabraknie mi odwagi do tej rozmowy! Tem bardziej, że znam adres Ralfa Morena i gdy zechce się zapierać, tym szczegółem ją oszołomię! Przypuszczam, że ulęknie się ona skandalu oraz moich rewelacji i zgodzi się na nasze warunki!

— Genjalny jesteś, Stachu! — Jadzia zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała serdecznie. — Genjalny! Och, gdybyż pozbyć się tej baby, jak szczęśliwie ułożyłoby się nasze życie! Bo, papa, w gruncie jest kochanym człowiekiem! Tylko obałamuconym przez namiętność i otumaniony przez złą i przewrot-

32