Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

kobietę! Idź! Już idź! Niecierpliwie będę oczekiwała na twój powrót do domu!
Korski, nie tracąc czasu, wyruszył ze swą „misją“ do Dordonowej.
Informacje, które posiadał, były tak ścisłe i pochodziły z tak wiarogodnych ust, że nie wątpił na chwilę w swe zwycięstwo i bardzo pewnie zadzwonił do jej mieszkania.
Otworzyła drzwi fertyczna pokojówka i oznajmiwszy jego anzwisko pani domu, wprowadziła go do niewielkiego saloniku.
Marta Dordonowa zajmowała trzypokojowe mieszkanko, ale jej salonik był urządzony z przepychem. Nie brakło tam niskich otoman, zasłanych drogiemi narzutami i pokrytych niezliczoną ilością lalek, poduszeczek i poduszek, dywanów perskich, zaścielających podłogę i makat, przetykanych złotem, porozwieszanych po ścianach.
Niezadługo, Korski posłyszał odgłos niewieścich kroków w sąsiednim pokoju i na progu ukazała się pani Marta, w zalotnym szlafroczku.
— Och! — rzekła, mrużąc oczy ironicznie. — Pan Korski! Co za niespodzianka! Przyszły zięć raczył odwiedzić przyszłą teściową! Ciekawam, doprawdy, co pana sprowadza, bo niezbyt serdeczny nas dotychczas łączył stosunek!
Korski, miast ucałować wyciągniętą, uperfumowaną i wymanicurowaną rękę, uścisnął ją dość ozięble i odparł:
— Zaraz pani się dowie!
Udała, że nie spostrzega tej drobnej impertynencji i wskazała mu dłonią na jedną z otoman.
— Proszę siadać!
Siadła również w pobliżu, a różowy szlafrok odsłonił jędrne piersi, ledwie przesłonięte jedwabiem koszulki. Otworzyła srebrną papierośnicę i wyciągnęła ją w stronę Korskiego.
— Może pan zapali?

— Dziękuję, paliłem przed chwilą! — odparł, wodząc wzrokiem po bujnych kształtach i zmysłowej twarzy Dordonowej. Nie dziwił się teraz, że ta

33