Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

o wyzywającej urodzie kobieta, łatwo mogła opanować, takiego starca, jakim był Dulemba.
— Więc, jakaż to sprawa? — poczęła, zaciągając się dymem.
Przybrał oficjalną minę.
— Domyśla się pani, prawdopodobnie, w jakim celu tu się zjawiam! Wczoraj, miała miejsce, pomiędzy panią, a moją narzeczoną, panną Jadwigą, bardzo przykra scena...
Dokoła czerwonych warg Dordonowej, ocienionych ciemnym meszkiem, przebiegł jakiś nieokreślony uśmiech.
— Bardzo, przykra scena!.. — wycedziła. — Pragnie pan, załagodzić sytuację!
— Nie! — oświadczył twardo. — Solidaryzuję się całkowicie z moją narzeczoną! Nie wolno wdzierać się siłą do niczyjej rodziny, wbrew jej woli!...
Gniew zamigotał w źrenicach Marty. Wykonała ruch, niby pragnąc podnieść się z otomany i zakończyć rozmowę.
— Ach i pan prawi impertynecje! W takim razie...
— Łaskawa, pani! — zawołał gwałtownie. Zechce mnie pani wysłuchać do końca! Nikt niema zamiaru prawić jej impertynencji, pragniemy tylko od niewłaściwego związku uchronić dyrektora! Gdyż...
— Powtarza pan bezkrytycznie — przerwała nie mniej gwałtownie — słowa panny Jadzi, która żywi, nie wiedzieć dla czego, dziwne przeciwko mnie uprzedzenia! Kocham dyrektora i dla jej kaprysów, nie wyrzeknę się związku, mogącego zapewnić nam szczęście! Wolnoż zapytać, czemu miałby być niewłaściwy ten związek?
— Bo, nie tylko pani go nie kocha, ale łączy ją bliski stosunek z zupełnie kim innym!
— Bliski stosunek? Z kim?
Korski wyrzucił na stół, swój najważniejszy atut.

— Z niejakim Ralfem Morenem! — rzekł, patrząc jej prosto w oczy. Proszę, nie zapierać się! Dobrze pani zna tego jegomościa i często widywano

34