was razem! Nie wiem co powie dyrektor, gdy się dowie o tej zażyłej przyjaźni!
Ona, jakby drgnęła, lecz wnet się opanowała.
— Z Raflem Morenem? — wyszeptała. — Nim pan mi grozi! Boże! Jeśli dyrektor się dowie, będę zgubiona!
— Widzi więc pani, sama... — wymówił, pewny zwycięstwa.
— Lecz, w jej zachowaniu się, nastąpił nieoczekiwany zwrot. Roześmiawszy się głośno, zerwała się z otomany i klasnęła w dłonie.
— Ralfie! Chodź tu, Ralfie!
Korski patrzył i nic nie rozumiał.
Z sąsiedniego pokoju, sypialni zapewne, wyszedł jakiś wysoki, elegancko ubrany młody człowiek i przystanął, spozierając nieco ironicznie na Korskiego.
— Ralf Moren! Mój brat! — padł z ust Marty wesoły okrzyk. — Pozwoli pan, panie Korski, że mu przedstawię swego brata!
Jeśli Korski zamierzał oszołomić Dordonową swemi „rewelacjami“, to nie tylko nie osiągnął celu, lecz on sam stał teraz, mocno ogłupiały. Patrzył, rozszerzonemi ze zdziwienia oczami, na wysokiego eleganta, a nawet uścisnął rękę, którą ten wyciągnął łaskawie do niego.
— Brat? Bardzo mi przyjemnie... — wybąkał.
Dordonowa, tymczasem tłomaczyła, ze śmiechem:
— Wyobraź sobie, mój Ralfie, że w tej plotkarskiej Warszawie poczynają opowiadać, że jesteś moim kochankiem! Znakomite! Przybył nawet do mnie, tu obecny pan Korski i groźnie mi oświadczył, że poczuwa się do obowiązku zawiadomienia dyrektora Dulemby, że z tobą go zdradzam!
W stalowych źrenicach mężczyzny, zaigrał nieokreślony błysk.
— Spokojnie może pan to uczynić, panie Korski! — wyrzekł. — Dziś właśnie, zamierza siostra, przedstawić mnie dyrektorowi! Nastąpiłoby to wcześniej, lecz, dopiero przed kilku dniami powró-