Ulubionem miejscem urzędowania pana Tasiemeczki była dość obskurna knajpa na Kercelaku „Pod Zielonym Bykiem“. Tam, załatwiał pan Tasiemeczka swe skomplikowane interesy, częściowo na ogólnej sali, a częściowo w pokoju gospodarza, który go się bał, jak ognia.
Nic dziwnego. Mimo bowiem swego zdrobniałego i napozór łagodnego nazwiska, pan Tasiemeczka już samym swym wyglądem budził grozę. Był to chłop wysoki, barczysty, atletycznie zbudowany, o jednem zezowatem oku, którego czerwoną i nalaną twarz, zdobiła poprzeczna szrama, ślad uderzenia nożem.
Pan Tasiemeczka był nietylko postrachem Kercelaka, ale i całej dzielnicy. Ktokolwiek nie okupił mu się należycie lub chciał bez niego prowadzić „na lewo“ interesy, długo potem swój upór pokutował w łóżku lub też chodził z obandażowaną głową. Natomiast, każdy, kto miał jakąś „niewyraźną“ historję i chciał się pozbyć rywala w sprawach handlowych lub miłosnych, biegł w te pędy do pana Tasiemeczki i mógł być pewien, że za określoną opłatą, on mu swej pomocy nie odmówi. Pan Tasiemeczka, bowiem, podejmował się wykonania, nie tylko robót „na sucho“, ale i „na mokro“ i nieraz okoliczni miesz kańcy, wskazywali go głośno, jako sprawcę różnych niewykrytych przestępstw.
Jednem słowem, Tasiemeczka, był kimś w rodzaju polskiego Al Capona, tylko bez jego rozmachu i bogactwa. Był hersztem wszystkich łobuzów i obwiesiów podmiejskiej dzielnicy, a jeśli dotychczas do więzienia, czyli „mamra“ się nie dostał, działo się to tylko dlatego, że tak sterroryzował okolicznych mieszkańców i tak każdy obawiał się jego zemsty, że nikt nie ważył się oskarżyć go jawnie, lub przeciw niemu świadczyć.
Kiedy Ralf Moren znalazł się w knajpie „Pod Zielonym bykiem“, minęła już dziesiąta wieczór.