Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Umyślnie, wybrał się późniejszą godziną, aby niespostrzeżenie wślizgnąć się, pod osłoną ciemności, do spelunki i zastać, napewno pana Tasiemeczkę.
Dojrzał go natychmiast. Siedział on, sam za stolikiem, w rogu ciemnej, zadymionej i pustej już o tej porze sali. Siedział, trawiąc kolację w ponurej zadumie, a próżna butelka z „białą główką“ i puste talerze po „zagryzkach“, świadczyły, że nie żałował on sobie ani jadła, ani napojów.
Prócz Tasiemeczki, o parę stolików dalej, znajdował się tylko w knajpie, jakiś młody człowiek, w szoferskiej kurtce, pochylony nad kufelkiem piwa, a gospodarz sennie kiwał się za bufetem.
Ralf zbliżył się do stolika, zajmowanego przez Tasiemeczkę. Ten zerknął na niego, w pierwszej chwili podejrzliwie i wykonał ruch, jakgdyby na wszelki wypadek, zamierzał pochwycić za brownig, ukryty w bocznej kieszeni półkożuszka, lecz przyjrzawszy mu się uważniej, uśmiechnął się i wyciągnął rękę na powitanie.
— A!... hrabia!... — powtórzył. — Do mnie[1]
Znać się musieli dobrze i dawno. Bo, choć Moren na dzisiejszą swą wycieczkę, miast eleganckiego stroju, przybrał wytarte palto, a na oczy nasunął cyklistówkę — bez trudu, go poznał.
— A!... rhabia!... — powtórzył. — Do mnie z interesem?
— Tak, do was! — nachyliwszy się, cicho wymówił Moren. Tylko, chciałbym pogadać, w cztery oczy, bez świadków!
— Możem! — mruknął Tasiemeczka, powstając ociężale z miejsca, w przewidywaniu „fajnej“ roboty. Idziem, do gospodarza!
Przeszli za bufet, nie zwracając, po drodze, większej uwagi na zamyślonego młodzieńca, w szoferskiej kurtce. Lecz, tamten, obserwował ich nieznacznie, z pod oka. Szczególniej Morena. A gdy znikli, podniósł głowę i długo patrzył za nim w ślad.
— On? — wyszeptał. — Czyżbym się mylił?

Tymczasem, w niewielkim, pustym pokoiku, za

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; najprawdopodobniej jest to pomylona linijka tekstu.
38