Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

moją niewinność, ty już byłeś daleko! Uciekłeś! Tedy...
— Tedy? — powtórzył z niepokojem, mierząc oczami atletyczną budowę dawnego towarzysza.
— Tedy, psia krew, draniu! — syknął tamten z nagłą pasją. — Przysiągłem, najprzód, że jak cię kiedy spotkam, to połamię ci kości! Ale, później — dodał, opanowując się — postanowiłem darować moją krzywdę! Bądź spokojny! — zauważył widoczny przestrach Morena. — Nie trząś się! Nie rozwalę ci mordy!....
Ralf, wpijał się w niego rozszerzonemi z lęku źrenicami. Nie pojmował, do czego Zawiślak zmierza.
— Więc, ty...
— Powiedziałem sobie, nie będę się mścił! Ale pod jednym warunkiem! Jeśli, zostanie przywoitym człowiekiem! Bo, o ile znowu go przyłapię na draństwie, to jak mi Bóg miły, choć nigdy w życiu nie sypałem nikogo, ciebie najspokojniej wysypię! Koniec zrobię, z tem dętem jaśnie państwem!
— Przecież, widzisz — odrzekł niepewnie Moran — że uczyniłem karjerę!
— Karjera? A czort cię wie, co to za karjera? Ty, elegant, chodzisz w wytartem paletku, w nasuniętej na oczy cyklistówce pod „Zielonego Byka“, w odwiedziny do Tasiemeczki? Gadaj szczerze, co cię z nim łączy Bo zbój to, nad zbóje! Nie żaden Tasiemeczka, a cały Tasiemiec!
— At, głupstwo...
— Głupstwo? Z tym Tasiemeczką, mam zadawnione porachunki i prędzej czy później z nim się rozliczę! Lecz jakież ty z nim możesz obrabiać interesy? Napewno, wielkie łajdactwo! Gdyż nie wda się z nim żaden człowiek przyzwoity i nikt o niczem uczciwem z nim rozmawiać nie będzie!
— Widzisz, Felek! — jął mówić Moren i uważnie rozerzał się dokoła.
— Gadaj, zaraz! Chcę wiedzieć! I pamiętaj, że jeśli z nim knujesz coś złego, ja do tego nie dopuszczę!

— W tej chwili się dowiesz...

42