Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Brasin! Nigdy, nie słyszał pan o Brasinie? Nie? Bardzo mi przykro, lecz nic więcej powiedzieć nie mogę! A i to, co powiedziałem, proszę zachować w tajemnicy!
Korskiego, świerzbiał mocno język, żeby wyznać i o cyfrach i o całej przygodzie. Ugryzł się, jednak w język, w obawie, aby poprzednie jego kłamstwa nie pociągnęły za sobą niemiłych konsekwencji i opuścił komisarjat, nie dowiedziawszy się niczego, coby mu mogło rozświetlić mroki niepokojącej tajemnicy.
Za to, ledwie powrócił do domu, oczekiwała go niespodzianka. Rozległ się telefoniczny dzwonek a w aparacie zabrzmiał głos Czukiewiczowej.
— Czy to pan Korski? Tak! Widzi pan! Odszukałam pana! Gdyby zechciał pan mnie odwiedzić, byłoby mi niezmiernie miło!
— Kiedy? — zapytał.
— Choćby, zaraz... Pragnęłabym poruszyć pewne ważne sprawy!
— Doskonale! — zawołał. — Już idę!
I choć, przedtem postanowił sobie nie iść więcej do Czukiewiczowej, choć ostre wymówki mogły go spotkać za tę wizytę, ze strony narzeczonej, Jadzi Dulembianki, nie zastanawiał się długo i trawiony ciekawością, pobiegł na Kredytową.
Pobiegł, nieroztropnie, nie przewidując, że mogą go spotkać nowe powikłania i przygody.
Aczkolwiek, Czukiewiczowa, na widok Korskiego, wywołała na swoją twarz uśmiech, znać było, że jest przygnębiona i smutna. A gęsta warstwa pudru na jej obliczu, przykrywała ślady łez.
Ujrzawszy Korskiego, uścisnęła jego rękę, jak się ściska dłoń, starego a wypróbowanego przyjaciela.

— Panie Korski! — rzekła. — Cieszę się naprawdę, że pana widzę! Od chwili śmierci Brasina, wprost miejsca sobie znaleźć nie mogę! Dręczą mnie przykre przeczucia! Wydaje mi się, że zawisło nademną jakieś niebezpieczeństwo, którego nie uniknę i że lada moment zginę!

44