Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzeczywiście! — odparł, przypominając sobie szczegóły ostatniej napaści. Jakaś zbrodnicza szajka mocno interesuje się panią, pragnie poznać sekrety, tego jakiegoś pana Brasina i sądzi, że jest pani w ich posiadaniu! Ja, niechcący, zostałem wplątany w tę sprawę, lecz do tego już doszło, że kiedym w nocy, wychodził od pani, znów mnie zaczepiono, grożąc zemstą za to, że poplątałem cyfry umyślnie. Po głosie, rozpoznałem jednego z drabów którzy się znęcali nademną w podziemiach!
— I cóż? — ledwie ukrywała niepokój.
— Narobiłem gwałtu, ale zdążył uciec! Przeszkadzała mi w pogoni ranna noga! Otóż, jeśli nawet na mnie są oni zawzięci, cóż dopiero wspominać o pani! Dlatego też, radzę mieć się na baczności.
Załamała z rozpaczą ręcę.
— Mieć się na baczności! — powtórzyła. — Ale, co zrobię, jak się od ich zemsty osłonię! Toć i ja, wciąż doznaję uczucia, że zewsząd na mnie czyha śmierć!
Siedzieli obok siebie, w saloniku, na otomanie. W oczach jej zaszkliły się łzy, twarz widocznie pobladła i przysunęła się bliżej.
— Sama, nie wiem... — szepnęła.
Korski jął wyrzucać z siebie namiętnie.
— Szanowna, pani Marjo! — zawołał. — Przepraszam, że odzywam się tak poufale, ale zbliżyły nas wypadki! Przyznaję się, nic nie rozumiem z tej całej historji! Otruto tego pana Brasina, on, za mojem pośrednictwem przekazał pani kabalistyczne jakieś liczby, tajemnicę tę pragną pochwycić zdecydowani na wszystko przestępcy, a pani oczekuje spokojnie, co dalej nastąpi, gdy sama przyznaje, że zawisło nad nią groźne niebezpieczeństwo! Czemuż nie zwrócić się po opiekę do władz?
— Nie mogę! Nie mogę...

— Nie pojmuję tego lęku! Tem więcej, że wyznam pani — tu mówił to, czego nie powinien był powiedzieć — że byłem dziś w komisarjacie i policja prowadzi w tej sprawie bardzo energiczne dochodzenie!

45