i nieco wyuzdanej treści obrazy, zdobiące jedwabiem obite ściany — nikt się nie zjawiał aby uwolnić go z zamknięcia.
Natomiast, z sąsiedniego saloniku, dobiegały coraz bardziej podniecone głosy. Słychać było gniewne wykrzykniki Czukiewiczowej i nie mniej gwałtowne odpowiedzi męskie.
— Najwyraźniej spiera się z jakimś mężczyzną! — pomyślał i zbliżył się do drzwi. — O co im chodzi?
Ledwie, jednak stanął przy drzwiach, pobladł. Z sąsiedniego pokoju doleciało ostre zdanie.
— Więc, tam, w sypialni ukryłaś swego kochanka! Więc, dlatego przedemną urządzasz te komedje!
— Dobryś! — przestraszył się nie na żarty. — Tego jeszcze brakło, by jakiś zazdrosny amant przyjął mnie za kochanka Czukiewiczowej. A będzie święcie przekonany o tem, gdy mnie zastanie w jej sypialni! Znowu, idjotycznie, wpadłem w kabałę!
Nadsłuchiwał.
Nie ulegało najlżejszej wątpliwości. Mężczyzna, pragnął otworzyć sypialnię, a Czukiewiczowa zagradzała mu drogę, powtarzając z rozdrażnieniem:
— Nie wejdziesz! Jak śmiesz? — Jakiem, prawem?
Musiał on ją odepchnąć, bo wnet zgrzytnął klucz. Mocna dłoń szarpnęła drzwi, a na progu ukazała się czyjaś wysoka postać.
— Ach! — prawie jednocześnie wyrwał się okrzyk z piersi obu mężczyzn.
Przed Korskim stał Ralf Moren.
Nic nie wiedząc o śmierci Brasina, przybył on do Czukiewiczowej po „nową zapomogę“ pieniężną, a spostrzegłszy, iż zamknęła ona kogoś w swej sypialni, postanowił on tam, siłą się dostać, aby tem lepiej móc szantażować, sądząc, że ukryła ona kogoś, komu bardzo na dyskrecji musi zależeć.
— Pan?
Mierzył teraz Korskiego nie mniej zdziwionym wzrokiem, niźli ten spozierał na niego. Tymczasem Czukiewiczowa, wołała.