Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, tak! — mruknął. — Więc taka jest karjera, świetnego pana Ralfa!
— Nie miał on nigdy siostry — mówiła dalej w podnieceniu Czukiewiczowa — i napewno, nie jest nią Dordonowa. O tej osobie, też coś nie coś słyszałam! Jest to bardzo niebezpieczna awanturnica, która dotychczas grasowała w Rumunji, gdzie, prawdopodobnie, rzekomy Moren się zwąchał z nią! Nie ulega najlżejszej wątpliwości, że udając rodzeństwo, szykują oni łotrowski zamach, na pańskiego przyszłego teścia, owego dyrektora Dulembę!
Korski, z uciechy, aż podskoczył na swem miejscu.
— Pani Marjo! — zawołał, zwracając się do niej po raz pierwszy poufale. — Nie żałuję, że zniosłem tyle przez nią przykrości! Toć, pani, swemi rewelacjami, ratuje wprost nam życie! Czy wolno, natychmiast, te wszystkie szczegóły powtórzyć dyrektorowi Dulembie?
— Po to je panu i opowiedziałam! — odrzekła, blednąc nieco. — Najwyższy czas skończyć z tym fałszywym Ralfem Morenem!
Obecnie Korski nie chciał zwlekać dłużej. Ledwie ucałowawszy, na pożegnanie rączkę pięknej pani, jak oszalały wybiegł z jej mieszkania.
Wskoczył do pierwszej przejeżdżającej taksówki — i popędził w Aleje Ujazdowskie do Dulembów.
Ale, gdy przybył, już było zapóźno.
Moren zdążył go wyprzedzić.
Wyprzedził go o kilkanaście minut. I on, wprost od Czukiewiczowej, udał się do apartamentu dyrektora. Gdyby zastał tylko pannę Jadzię w domu, byłoby pół biedy i nie wiadomo, jak przyjęłaby ona jego „rewelacje“.

Ale, na nieszczęście, Dulemba znajdował się w domu. Dordonówna, zdążyła już parę dni temu przedstawić mu Ralfa, oczywiście, jako swego brata, a sprytny szantażysta,, człowiek, który nie wahał się nigdy przed niczem, nawet przed skrytobójczym strzałem do swego przyjaciela Zawiślaka, zdązył się już wkraść w łaski dyrektora.

53