Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Dulemba zaś, który w gruncie, niecierpiał Korskiego i jemu przypisywał wszystkie intrygi, skierowane przeciw ukochanej Marcie, ucieszył się niezwykle z wieści, że Korski odwiedza potajemnie dawne kochanki i postanowił to wykorzystać, nie oszczędzając, bynajmniej, Jadzi.
To też, z miną pełną zadowolenia, wysłuchał niespodzianej „relacji“ Ralfa, a jego opowieści wtórował pomrukami:
— Tak! tak! Dobry, chłopczyk! Udał się! Doskonale umie się maskować! Mam nadzieję, że mojej córce nareszcie otworzą się oczy... Prawdziwie wdzięczny panu jestem, panie Moren...
Nie zwlekając, pobiegł do pokoju panny Jadwigi.
— Jadzieczko, pozwól do mnie, na chwilę...
A gdy panna Jadzia, pojawiła się u niego w gabinecie, mierząc zdziwionym wzrokiem postać nieznanego jej z widzenia Morena, jął pospiesznie tłomaczyć.
— Przedstawiam ci, pana Ralfa Morena, brata mojej narzeczonej, pani Marty...
Ledwie skinęła główką, posłyszawszy kim jest znajdujący się u ojca mężczyzna, a na jej twarzyczce zarysował się wyraz niechęci. On, tymczasem ukłonił się Jadzi nisko.
— A, pan? — bąknęła, niezbyt uprzejmie, nie wyciągając na powitanie doń ręki.
Dyrektor dalej wyjaśniał.
— Przybył do mnie tu, pan Moren, w pewnej sprawie, która i ciebie zainteresuje! Otóż, twój najdroższy Stach, przepraszam, chciałem powiedzieć, pan Stanisław Korski, który stale usiłował wytworzyć fermenty, pomiędzy mną a Martą, a jednocześnie obrzucał ją i tu obecnego, pana Morena, kalumnjami, sam zachowuje się dość dziwnie.
— Co zrobił? — zapytała z lekkim przekąsem.
— Zastał go, pan Moren, przed chwilą, w mieszkaniu niejakiej Czukiewiczowej, osoby, cieszącej się podobno, bardzo niewyraźną reputacją...

— Cóż z tego? — odrzekła, spokojnie, przypo-

54