— Mnie? — powtórzył Korski blednąc, gdyż czuł, że ton dyrektora nie wróży nic dobrego.
— To — dokończył Dulemba — moja córka postąpi, jak zechce, bo nie mam prawa narzucać Jadzi mej woli! Lecz, ja nigdy nie uznam pana za zięcia!
Nowe, mocne uderzenie pięści w stół podkreśliło te słowa.
Panna Jadzia to czerwieniała, to bladła, a Ralf spozierał drwiąco na swego przeciwnika.
Korski jeszcze usiłował się usprawiedliwić.
— Panie dyrektorze! Proszę zrozumieć, że kierowały mną jaknajlepsze pobudki! Może, istotnie, zostałem wprowadzony w błąd...
Słowa ostre, niczem cios szabli, przerwały dalsze wyjaśnienia.
— Panie Korski! Skończyłem! Opuści pan, natychmiast mój gabinet!
Nie chcąc rozdrażniać bardziej Dulemby, skłonił się i wyszedł. Czuł się teraz, niczem skarcony żak a ze wstydu płonęły mu policzki. Zdala dobiegał teraz śmiech Morena i jakieś obraźliwe słowa...
Wyszedł z gabinetu, lecz zatrzymał się w przedpokoju. Liczył, że Jadzia za nim wybiegnie, rzuci kilka słów pociechy i wobec niezwykle zaognionej domowej sytuacji, oświadczy, co dalej należy przedsięwziąć.
Nie zawiodły go oczekiwania. Rozległy się lekkie pośpieszne kroki i rychło panna Jadzia, znalazła się przy nim.
— Też, licho nadało... — począł, chcąc mówić o swym niefortunnym występie, lecz wnet drgnął i urwał.
Oczy narzeczonej spoglądały nań dziwnie. Nie przebijało się w tym wzroku ani współczucie, ani gniew, z powodu poniesionej porażki. Przeciwnie, jakaś pogarda dla Korskiego a grymas niesmaku krzywił jej usta.
— Jadziu! Czemu patrzysz tak na mnie!
Odrzekła, z ledwie tłumionem rozdrażnieniem.
— Nie wiń licha, gdy sam jesteś wszystkiemu