i zmieniona, lecz on w swem podnieceniu, nie zwrócił na to uwagi.
— Przybywam, w niezwykle ważnej sprawie! — zawołał od progu.
Podniosła się z miejsca, jakby wcale niezdziwiona jego obecnością. Widocznie, pod wpływem silnego wzruszenia, zapomniała o poprzedniej rozmowie i o tem, że tylko na skutek tej rozmowy, Korski do niej przybywa.
Panie! — wyszeptała, chwytając go mocno za rękę. — Czy nie zauważył pan na schodach podejrzanych ludzi?
— Nie! — odrzekł, zdumiony.
— A jednak — wymówiła — ci bandyci się tu kręcą! Nie zawodzą mnie nigdy moje przeczucia! Czuję, że zawisło nademną groźne niebezpieczeństwo i że dziś jeszcze, coś strasznego stać się musi!
Ale Korski nie przejął się temi słowami zbytnio. Posyłał on do djabła obecnie w duchu i Brasina i wszystkie tajemnicze historje. Obchodziła go Jadzia i niedawno przeżyta scena.
— Stała się rzecz straszna! — jął opowiadać o przebiegu niemiłej sceny w gabinecie dyrektora Dulemby. — Z całą dobrą wiarą powtórzyłem informacje, otrzymane od pani, a tymczasem ten Moren posiadał metryki, z których wynikało, że Marta jest jego siostrą! Cóż to, wszystko, znaczy?
Teraz, dopiero jakby oprzytomniała, przypominając sobie przebieg poprzedniej rozmowy.
— Przedstawił metryki? Marta jego siostrą? Nic nie pojmuję!
— Metryki obejrzałem starannie! Posiadały należyte pieczęcie i podpisy! Trudno zarzucić mu fałszerstwo! Przegraliśmy kampanję na całej linji!
Zmarszczka zarysowała się na jej czole.
— Czyżby — rzekła, po chwili zastanowienia — ukrywał przedtem istnienie siostry? Lecz, przecież, ta Dordonowa jest międzynarodową awanturnicą! Nic, nie rozumiem, ale przeczuwam, że znów kryje się tu jakieś arcysprytne szelmostwo! Ale, niestety, ma pan rację! On, tymczasem, jest górą! I zechce,