Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

zna, w cyklistówce, nasuniętej na czoło i wielkich, czarnych amerykańskich okularach. Zamknął, za sobą drzwi starannie, a w jego ręku zabłysł browning.
— Acha! — zasyczał. — Zastaliśmy panią Czukiewiczową! Tem krótsza będzie rozprawa!
Pragnęła wyrzucić ze swej piersi wołanie o ratunek, ale tylko bezdźwięcznie poruszały się jej wargi. Do tego stopnia sparaliżował ją przestrach.
Tamten zajadle wyszeptał:
— Oddajesz, po dobroci? Bo jeśli nie oddasz, zginiesz!
— Kiedy, jeszcze... nie... podjęłam... — ledwie wybełkotała i wnet zamilkła, spozierając na napastnika rozszerzonemi z przerażenia oczami, bo groźny browning wzniósł się do wysokości jej czoła.
— W takim razie...
Korski nie mógł dosłyszeć prowadzonej przyciszonemi głosami w przedpokoju tragicznej rozmowy, gdyż ciężkie portjery tłumiły wykrzykniki. Przeczuł raczej, że coś niedobrego się dzieje. Niby podrzucony tokiem elektrycznym, zerwał się z fotela i wybiegł z saloniku. Ujrzał straszliwą scenę. Czukiewiczową, skamieniałą z przerażenia i bladą, a tuż przed nią bandytę, z wymierzonym w jej czoło rewolwerem.
— Zbóju! — ryknął nieswoim głosem i nie zważając na wycelowaną broń, rzucił się naprzód.
Atak ten na tyle był nieoczekiwany, a napastnik nie spodziewał się, zapewne, że zastanie w mieszkaniu mężczyznę, bo udało się Korskiemu błyskawicznie, jedną ręką podbić rewolwer, a drugą pochwycić nieznajomego za gardło.
— A... a... — nieartykułowany dźwięk wydobył się z jego piersi i zachwiawszy się na nogach runął na podłogę, a wypuszczony z ręki browning, potoczył się z brzękiem po gładkiej posadzce.

Korski walczył z wściekłością. Wydawało mu się, że w powalonym przez siebie mężczyźnie, rozpoznaje owego zbira, który znęcał się nad nim w podziemiach a następnie naigrywał się na ulicy. Bił

64