go, z całej mocy pięścią po twarzy, jakby, nietylko chcąc pomścić oparzoną nogę, ale i wszystkie dotychczasowe porażki.
— Masz, zbóju! Masz... — powtarzał, ponawiając ciosy, podczas, gdy Czukiewiczowa, przytulona do ściany, jeszcze nie mogła otrząsnąć się z przerażenia.
Lecz, tamten również pojął, że tu walka idzie nie na żarty. Pięść Korskiego spadała raz po raz a z oka i z nosa poczynała się sączyć krew. Czując, że nie poradzi sobie inaczej z silnym i wygimnastykowanym Korskim, który na dobitek gniótł go kolanami, zwinął się nagle i boleśnie ugryzł w rękę.
— Gryziesz? — zawołał Korski, mimowolnie zwalniając uścisk, ale szykując się do nowego ciosu.
Sekunda ta jednak zwłoki wystarczyła. Mężczyzna, niczem piskorz, zaiste kocim ruchem, wyślizgnął się z pod Korskiego, zerwał na nogi i z kolei, pchnął go, tak mocno, że ten zatoczył się o kilka kroków. Poczem rzucił się do ucieczki. A gdy Korski odzyskał równowagę, znajdował się już na schodach, za drzwiami.
— Ucieka! — wykrzyknął, wściekły — chwytajcie bandytę!
Ale, w tejże chwili ręka Czukiewiczowej, pochwyciła go za ramię.
— I tak go nie dogonimy! — wyszeptała. — Niechaj, lepiej ucieka! Nie chcę skandalu!
Popatrzył na nią z nieukrywanym gniewem.
— Nic nie pojmuję! — zawołał. — Zbój nastawał na pani życie, ledwie udało mi się panią obronić, a teraz pragnie go pani puścić wolno! Doprawdy, niezwykłe postępowanie!
— Kiedy... kiedy... — bąkała, daremnie szukając odpowiedzi.
— Bo — wyrzekł z pasją — nadal obawia się pani, żeby policja, która pochwyciłaby łotra, nie dotarła do wątka tej całej historji! Przecież, te wszystkie napaści łączą się w jedną całość! Woli pani być narażona na niebezpieczeństwa, niźli zwierzyć się władzom!