Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

kałyśmy się na ulicy, że zamierzasz wyjść za mąż!
— Cóż? Widziałyśmy się krótko i nie myślałam, że taką wytworną, jak ty osobę, zainteresuje wieść o moim ślubie. Bo, skromną robiłam „partię“! Zawiślak był szoferem, ale bardzo porządnym i inteligentnym chłopcem! Kochaliśmy się...
Tu Lodzia, nie mogąc pohamować się dłużej, wybuchnęła płaczem.
— Uspokój się, Lodziuchna! — jęła ją pocieszać, obejmując Dulembianka. — Opowiedz mi, o swem nieszczęściu! Bo, jeszcze dobrze nie pojęłam!
— Myślisz, że ja co z tego rozumiem! — wyszeptała tamta, wśród łkań. — Nagłe znikł... i go niema! Napewno, sprzątnęli Felka ci bandyci! Tembardziej, że odgrażali się oddawna, ale on nic nie robił sobie z tego! Twierdził, że da sobie radę z tą całą bandą... A w jaki sposób go poznałam? Przychodził do kawiarenki codzień na obiady, a później...
Znów jej piersią wstrząsnął płacz. Zakryła twarz chusteczką.
— Złota, kochana Lodziuchna! — ucałowała młodą kobietę serdecznie Jadzia. — Nie rozpaczaj! Toć, nie wiesz, napewno, że narzeczony zginął! Może wypadło mu coś niezwykłego i tylko przez te parę dni nie mógł przybyć. Pojawi się jeszcze! Co zaś mnie się tyczy, to właśnie, w warunkach, w jakich się znajdujesz, nie opuszczę cię na chwilę!
Tamta, odpowiedziała równie serdecznie uścisnieniem ręki i niewiadomo, jak dalej potoczyłaby się rozmowa, gdyby, w tejże chwili, z trzaskiem nie rozwarły się drzwi kawiarenki, a na progu nie stanął wysoki i barczysty mężczyzna.
— On! — drgnęła Lodzia, spojrzawszy na przybysza. — Tasiemeczka! — Znów przybywa, żeby mnie dręczyć!
Był to, rzeczywiście, pan Tasiemeczka, we własnej osobie. Choć godzina była wczesna, zdążył już wzmocnić się „czystą“, bo zdala zalatywał zapach alkoholu, a twarz miał czerwoną i spoconą.

— Szanowanie! — rzekł, ledwie palcami dotykając czapki i łyskając zezowałem okiem na dwie

75