zamiaru powracać do kawiarenki, znudzi mu się samotne przesiadywanie i odejdzie...
Ale, niestety, zawiodły pannę Lodzię, te przewidywania. Bo, Tasiemeczka rychło spostrzegłszy zachowanie się panien, podniósł się od stolika, najspokojniej wszedł za bufet, przebył kilka schodków, wiodących z kawiarenki na górę do pokoiku Lodzi i ze zwykłym mu zuchwalstwem, przystanął na progu.
— Cóż to — wymówił, niby żartobliwie, podczas gdy one wprost oniemiały na podobną czelność — gość przychodzi, a panny uciekajom! Nie potom, tu przyszedł piwo doić, żeby się gapić na stare próchno, kuchtę!
— Panie Tasiemeczka! — wykrzyknęła Lodzia, ledwie panując nad sobą — To przechodzi wszelkie granice! Jak pan śmiał wejść do mojego pokoju, w którym rozmawiam z przyjaciółką! Proszę wyjść, natychmiast!
— Jakem wszedł, to nie wyjdę! I ja se, waszej rozmowy posłucham!
— Panie!
Tasiemeczka, nagle zmienił ton. Postąpił kilka kroków naprzód, a ponuro zabłysło zezowate oko.
— Słuchaj-no — rzekł groźnie do Lodzi, nie krępując się wcale obecnością Dulembianki. — Nie takie, jak ty, próbowały grymasić z Tasiemeczką i nie na zdrowie im to wyszło! I ty, ze mnie, nie będziesz strugała warjata!
— Panie! — Jadzia pragnęła załagodzić sytuację. — Przybyłam, do mojej przyjaciółki w odwiedziny i mam z nią wiele spraw, do omówienia! Skoro skończymy, zejdziemy do pana, na dół...
Tasiemeczka roześmiał się cynicznie.
— Nie bądź, cwana, sikoro! — wycedził — Chcecie, zwiać niby, bez kuchnię! Ta sztuka, nie uda się, z Tasiemeczką! Już ja, z wami dojdę do ładu....
Lodzia rozglądała się bezradnie. Położenie, zaiste, było rozpaczliwe. Tasiemeczka, zagradzał, swą olbrzymią postacią wyjście, a na pomoc starej i przygłuchej służącej, nie można było liczyć.