Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz, jak daleko, zamierzał on posunąć się w swej bezczelności i zuchwalstwie? Słowa, jakie z ust draba padły, nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
— Niezła dziewucha jesteś! — wyrzekł, spozierając na Jadzię, jakby ją taksował, niczem konia — A kiedyś tu się znalazła, to i tobie wynajdziem równego chłopaka! A, Lodźkę, po dobroci, lub siłą, zrobię dzisiaj moją narzeczoną!
— Niszcz pan, demoluj, moją kawiarenkę! — zawołała nie hamując się dłużej — To mnie, nie przestraszy! Ale odemnie wara! W tej chwili, zbóju, wynoś się stąd, lub zawołam ludzi!
— Zawołasz ludzi? — syknął — Pokoik leży w podwórku, daleko i nikt nie posłyszy twoich krzyków!...
Zbliżał się, z widocznym zamiarem, pochwycenia Lodzi w swe ramiona.
Jadzia, nie wytrzymała. Poniósł ją, wybuchowy jej temperament.
Niespodzianie rzuciła się naprzód i uderzyła z całej siły pięścią w twarz draba. A gdy jej palce przywarły do czerwonego i spoconego policzka, odniosła wrażenie, że dotknęła się jakiegoś gada.
— Masz! — krzyknęła z pasją. — Ty, łotrze!
Ale, na nim uderzenie nie uczyniło najlżejszego wrażenia.
— Dziobiesz, sroko? — mruknął i zerkał na Jadzię złośliwie krzywem okiem.
Błyskawicznym ruchem, pchnął ją nagle w piersi tak, że zachwiała się, potoczyła o kilka kroków i padła na znajdującą się w rogu pokoju otomankę. Poczem, porwał stojącą przed nim, skamieniałą z przerażenia Lodzię, schwycił w ramiona i jął mocno ściskać.
— No, co? — warknął z triumfem. — Nie prawdę gadałem, że przychwycę dziś narzeczoną!
Podczas, gdy Jadzia daremnie usiłowała się podnieść z otomanki, oszołomiona gwałtownym upadkiem, Lodzia pojęła, że tu niema żartów i za wszelką cenę musi się bronić.

— Ratunku! — krzyknęła. — Ratunku!

78