Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz, daremnie, szamotała się w żelaznym uścisku. Ohydne oblicze pochylało się nad nią coraz niżej, z widocznym zamiarem ucałowania jej, a olbrzymia łapa legła na ustach, tamując dalsze wołania.
— Jestem, całkowicie w mocy tego zbója! — przemknęła w głowie myśl, pełna rozpaczy. — Jak się ocalić? Wtem, kiedy wydawało się, że wszystko już stracone, zabrzmiały pospieszne kroki. Ktoś prędko dążył na górę, schodami, wiodącemi do pokoiku z kawiarni. Czyżby, stara Małgorzata, posłyszała krzyki i spieszyła na pomoc? Lecz, nie! To nie kroki starej kobiety, a energiczne, pospieszne stąpania mężczyzny.
— Któż taki?
Nagle silny cios pięści spadł na głowę Tasiemeczki, a jednocześnie czyjaś dłoń, tak silnie szarpnęła go za kołnierz, iż wypuścił Lodzię z uścisku i zachwiawszy się na nogach, mało nie runął na podłogę
— To, w mojej nieobecności, pozwalasz sobie na bandyckie napady, łotrze! — zabrzmiał w pokoju młody, podniecony głos.
Tasiemeczka, pewny bezkarności, spozierał teraz na przybysza zdumionemi oczami. Nie spodziewał się napaści i nie spodziewał się, że ktoś młodym kobietom na ratunek pospieszy. Przed nim stał wysoki, przystojny mężczyzna w szoferskiej kurtce, z obandażowaną głową i powtarzał z gniewem.
— Ty, łotrze!
Ale, na jego widok, aż poczerwieniały z radości policzki Lodzi.
— Felek! — zawołała. — Więc, żyjesz? Nic ci się nie stało? A ja, już sądziłam, że cię zabili! W samą porę przybywasz, aby nas uwolnić od tego draba!
Zawiślak, on to był istotnie, rzucił przepojone czułością spojrzenie narzeczonej, z pewnem zaciekawieniem zerknął na obcą mu całkowicie Dulembiankę i butnie oświadczył.

— Jeśli żyję, to w każdym razie nie zasługa

79