Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ I.
Tajemnicze zlecenie.

— Cóż to takiego? — zawołał z przerażeniem Korski.
W rzeczy samej, idący przed nim o kilka kroków mężczyzna, po pustym i ciemnym o tej wieczorowej porze placyk, nagle zachwiał się i runął.
— Cóż mu się stało? — powtórzył i szybko podbiegł do leżącego.
Nieznajomy był wysokim i dość tęgim człowiekiem, ubrany dostatnio, w kosztowne futro, a na jego palcach połyskiwały drogie pierścienie. Leżał teraz nierucho na ziemi, a tylko jego wargi wymawiały jakieś wyrazy z trudem.
— Co, panu? — zawołał Korski i pochylił się nad leżącym.
Ten otworzył oczy, spojrzał na Korskiego, poczem wybełkotał:
— Otruli mnie! Otruli... Spełnili swą pogróżkę!
— Któż pana otruł? — zapytał, coraz więcej zaniepokojony.
Lecz nieznajomy, którego twarz stała się tak blada, jak kartka papieru, nie dał wprost na zapytanie odpowiedzi, a cicho wyszeptał:
— Czuję, że za chwilę umrę! A nikt nie pomści nawet mej śmierci! Lecz ty, jeśli jesteś przyzwoitym człowiekiem, możesz mi oddać wielką usługę...

— Moje nazwisko brzmi Korski. Z zawodu li-

3