fer — wywnioskowałem z tego, że i ja miałem wrażenie, że później mnie śledzono...
— Jacyś obcy zupełnie ludzie, dopytywali się o mnie, w domu, kiedym leżał w szpitalu, a gdy im powiedziano, że jestem chory, jeden z nich zachodził podobno nawet do szpitala! Widocznie, zapisali numer mojej taksówki i stąd doszli, kim jestem. Obawiają się, abym nie był dla nich, niebezpiecznym świadkiem! Więcej jeszcze! Przypuszczam, że to właśnie, któryś z nich, przejął kartkę, jaką napisałem do Lodzi.
W kawiarence, zapanowała cisza. Nagle, rozwarły się drzwi i do wewnątrz wsunął głową jakiś mężczyzna. Był wysoki, szczupły, w robotniczem ubraniu, na czoło miał nasuniętą cyklistówkę, a oczy mu zasłaniały ciemne okulary.
— Przepraszam! mruknął, obrzuciwszy badawczym wzrokiem, stojącą w kawiarence grupę. — Pomyliłem się! Chciałem wejść do szewca, a nie do kawiarni!
Szybko zamknął drzwi. Spojrzeli na siebie. Byłaż to istotnie pomyłka, czy też słusznie przypuszczał Zawiślak, iż — śledzono go?
— W tym domu niema żadnego szewckiego zakładu! — wymówiła cicho Lodzia, patrząc na Felka porozumiewawczo.
Tymczasem, Dulembianka, która na ten drobny incydent, nie zwróciła uwagi, zawołała:
— Dziś wieczorem, pierwsza odszukam Stacha! Pójdziecie ze mną i wszystko się wyjaśni! A trzeba go oderwać od tej Czukiewiczowej, bo przez przeklętą babę zginie jeszcze!
Ledwie Korski, wzburzony nieoczekiwaną uciecz ką narzeczonej, zdąrzył powrócić do domu, spotkała go nowa niespodzianka.
Rychło zabrzmiał dzwonek, a gdy pospieszył drzwi otworzyć, ujrzał przed sobą, Czukiewiczową.