Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

cych się w szyfrze Brasina i nic zrozumieć nie mogli z podanych przez pana liczb!
— Nareszcie, poczyna mi się rozwidniać w głowie! — odrzekł. — Lecz, nadal nie pojmuję, czemu wiedząc, iż na panią czyha jakaś szajka, nie zwrócić się o pomoc do władz?
Spojrzała mu teraz prosto w oczy i wnet poznał, że obecnie nie kłamie.
— Widzi pan! — wymówiła. — Ta szajka jest szalenie potężną organizacją i nie sztuka zawiadomić policję, iż dokonała ona napadu, lub pochwycić jednego z jej członków. Należy znać wszystkie nazwiska, a wtedy zmiażdżyć ich ostatecznie! Nazwiska te poda mi wieczorem wysłannik! Wtedy ich wszystkich pochwycimy! Pojął pan, czemu zwlekałam? Gdybym, bez niezbitych danych, udała się do policji, sprawa nabrałaby tylko rozgłosu, powstałby krzyk w prasie, przestępcy zostaliby ostrzeżeni, a ja narażona na dalsze niebezpieczeństwa i napaści!
Zrozumiał — i skinął głową.
— Więc dziś zdobywa pani dane, żeby ich zdemaskować? — zapytał.
— Tak! — odparła. — Dziś, o dziewiątej wieczór! Ale, pan musi się udać wraz ze mną na to spotkanie!
— Ja?
— Do kogóż, prócz pana, mogę się w tej sprawie zwrócić? Nie sądzę, by groziło nam najmniejsze niebezpieczeństwo, bo lokal jest tak ukryty i tak zręcznie doń się wślizgnę, że najsprytniejszy szpieg nas nawet nie wytropi! A pragnę, przy rozmowie z człowiekiem Brasina, mieć świadka! Pan zaś, po tem spotkaniu, gdy się dowiem, gdzie został złożony depozyt oraz papiery, kompromitujące szajkę, łatwo przekona pannę Jadzię o swej niewinności, a jednocześnie odda mi znaczną przysługę!
Pomyślał chwilę. Choć głos wewnętrzny mu mówił, że może się wpakować, w nowe, zgoła zbyteczne, powikłania, odrzekł:
— Dobrze! Idę z panią!

Wydawało mu się, że w taki sposób, nie tylko

87