Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

ostatecznie zaspokoi swą ciekawość, ale i wykaże narzeczonej, jak niesprawiedliwie z nim postępowała.

Spotkali się około ósmej wieczór, w jakiejś małej cukierence, dla niepoznaki i natychmiast wsiedli do oczekującego na Czukiewiczową auta.
Samochód długo krążył po bocznych ulicach, niby usiłując zmylić czyjąś pogoń, aż wreszcie, niczem strzała pomknął za rogatki i zatrzymał się na końcu ulicy Belwederskiej. Widać tam było, niskie, słabo oświetlone domki, tonące w ciemnościach.
— Tu wysiądziemy! — szepnęła Czukiewiczowa. — Dalej wypadnie nam iść pieszo!
Wyskoczył wślad za nią. Pociągnęła go za rękę, a gdy przeszli może ze sto kroków, nagle skręciła w mroczny zaułek. Ucinała się tam właściwie ulica, a zaczynały jakieś pola i ogrody. Korski brnął, wciąż ślizgając się, po błotnistej drodze, ale Czukiewiczowa, ubrana w kostjum sportowy, na obecną wyprawę, czuła się znakomicie.
— Zaraz kres naszej wędrówki! — oświadczyła, wskazując na czerniejącą wśród drzew masę. — Ot, ten domek!
W rzeczy samej, rychło spostrzegł jakąś niską parterową willę. Stała ona, na pozór całkowicie opuszczona i wydawało się, że oddawna nikt w niej nie zamieszkuje. Sprawiała na tyle niemiłe wrażenie, że Korski mimowolnie drgnął i wykonał ruch, jakgdyby zamierzał się cofnąć.
— Istna zbójecka jaskinia! — pomyślał.
Ale, cofać się już było za późno. Czukiewiczowa, przebyła stopnie, wiodące na werandę, otwarła kluczem, wyjętym z torebki, drzwi i skinęła na Korskiego, aby do wewnątrz wślizgnął się za nią. A gdy wszedł, przekręciła kontakt elektryczny.
— Okiennice szczelnie zasłaniają okna — rzekła — i nie przepuszczą na dwór najlżejszego promienia! Siadajmy!

Mimo niepozornego wyglądu willi, pokój, w jakim znalazł się Korski, był urządzony dość przy-

88