zwoicie. Stała tam otomana, parę foteli i biurko, na którem, jak można było odrazu zauważyć, nikt oddawna nie ścierał kurzu.
— Już wpół do dziewiątej! — wyrzekła, zajmując miejsce w fotelu i spoglądając na zegarek-bransoletę. — Musimy, zaczekać pół godziny! O dziewiątej zjawi się człowiek Brasina!
Usiadł naprzeciw niej, rozglądając się w milczeniu po pokoju. Uznała za stosowne wyjaśnić.
— Domek ten wynajął Brasin, aby móc swobodnie, zdala od szpiegów, załatwiać różne swoje sprawy! Jakie, później panu opowiem! Na szczęście, pozostawił mi od willi klucz i tu nas nikt nie wytropi!
Zaległa cisza. Korski, zastanawiał się, czy słusznie postąpił, udając się tak nieopatrznie na to tajemnicze spotkanie. A nuż, myli się Czukiewiczowa i mimo wszelkich przedsięwziętych ostrożności, grozi nowe niebezpieczeństwo? Toć poznał on już zuchwałość bandytów, wchodzących w skład szajki, ich zręczność i przebiegłość!
Te same myśli nawiedzić musiały i głowę Czukiewiczowej, gdyż niespodzianie zagadnęła:
— Zabrał pan browning ze sobą?
— Zabrałem! — odparł. — Ale, czy i pani przypuszcza, że może nastąpić coś niezwykłego?
— Nie! — odrzekła, wzdrygnąwszy się jednak. — Ot, tak zapytałam!
— Mijały długie minuty za minutą. Upłynęła może z pół godziny, a nikt się nie zjawił.
— Czyż nie przyjdzie? — wyszeptała, a cień niepokoju przebiegł po jej twarzy.
Nagle drgnęli. Zabrzmiały trzy ciche, w pewnych odstępach uderzenia w okiennicę. Najprzód trzy powolne, a później cztery pośpieszne. A ten, który podszedł do willi, zbliżył się tak cicho, że nie dobiegł do wewnątrz najlżejszy nawet odgłos kroków.
— To on! Umówiony sygnał! Siedem uderzeń! — zawołała radośnie, porywając się z miejsca! Człowiek Brasina! A ja już sądziłam, że przytrafiło mu