Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

się jakie nieszczęście! Szybko wybiegła do sionki i Korski posłyszał jej nerwowe zapytanie:
— Kto tam? Pan Krebs?
— Ja, Krebs! Z Gdańska! — zabrzmiała odpowiedź.
Czukiewiczowa odworzyła pośpiesznie drzwi i rychło wślad za nią wślizgnął się do pokoju jakiś niepozorny człowiek. Niski, garbaty, ubrany w stare i zabłocone palto, o niemiłem i świdrującem spojrzeniu. Korski pomyślał, że niezbyt wzbudzających zaufanie pomocników, dobierał sobie Brasin.
Również i Czukiewiczowa wydawała się zdziwiona.
— Pan Krebs? — powtórzyła. — Inaczej sobie pana wyobrażałam! Inny nawet rysopis podał mi Brasin!
— Inny? — zaskrzeczał garbus. — Niemożebne! Jestem Krebs. Zawsze tak wyglądałem!
Ona, przystąpiła wprost do rzeczy.
— Szczęśliwie załatwił pan swe zadanie! Złożył w bezpiecznem miejscu depozyt?
— Złożyłem...
— Gdzie, w banku, jak zostało umówione? W Gdańsku?
— A w Gdańsku! W banku...
— Cóż pan odpowiada tak mętnie! — zawołała ze zniecierpliwieniem. — Proszę, o bliższe szczegóły! Obecnością tego pana, który tu siedzi — wskazała na Korskiego — może się pan nie krępować!
— Wcale się nie krępuję — odparł garbus z dziwnym błyskiem w oczach — tylko...
— Tylko?
Nagle garbus głośno chrząknął, a wtedy stało się najstraszniejsze.
Z trzaskiem, rozwarły się drzwi, które Czukiewiczowa pozostawiła widocznie niezamknięte, a Korski z przerażeniem porwał się na nogi...
Ach, zawołała Czukiewiczowa.

Do pokoju wślizgnęło się trzech mężczyzn, których miny nie wróżyły nic dobrego, a w tejże chwili garbus wyciągnął rewolwer z kieszeni.

90