Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

a garbus złośliwie dodał. — Co się ceremonjujecie z niemi, towarzyszu Sieroża?
Korski nie wahał się dłużej. Porwał stojące w pobliżu ciężkie krzesło i błyskawicznie cisnął nim w napastników, kopnąwszy jednocześnie mocno w brzuch garbusa. Ten zwalił się na podłogę, a krzesło padło z takim impetem na trzech mężczyzn, iż ci zachwiali się i straciwszy równowagę zatoczyli się na ścianę. Droga do drzwi wolna, a w pokoju rozbrzmiewały tylko głośne przekleństwa.
— Naprzód! — krzyknął do Czukiewiczowej — Uciekajmy!
Lecz, ona ze strachu, widocznie, straciła całkowicie głowę. Miast spełnić rozkaz Korskiego, kurczowo uczepiła się jego ramienia, wprost przytrzymując go na miejscu i powtarzając nieprzytomnie.
— Ja się boję! Ja się boję!
Pchnął ją brutalnie naprzód.
— Prędzej! Prędzej!
Zorjentowała się i pobiegła w kierunku drzwi, ale już było zapóźno. Sekunda namysłu, sekunda stracona przez Czukiewiczową, zadecydowała o wszystkiem i pozwoliła napastnikom ochłonąć. Trzej mężczyźni już podnosili się, aby zagrodzić wyjście, a leżący na ziemi garbus podniósł rewolwer w kierunku uciekającej pary.
— Nie uciekniecie! — zajadle zawołał i nagle wystrzelił.
Kula gwizdnęła koło czoła Korskiego, nie czyniąc mu żadnej krzywdy.
— Już drzwi! szepnął i pochwycił za klamkę. Jeszcze chwila, a znalazłby się w sieni i byłby ocalony.
Wtem huknął drugi strzał, a za nim rozległ się cichy jęk.
Obejrzał się. Czukiewiczowa osuwała się na podłogę, a z piersi jej cieniutką strugą jęła się sączyć krew.

— Zabili! Zabili! Mordercy! Mord... — ryknął nie swoim głosem, lecz nie zdążył powtórzyć okrzy-

92