Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Upór Kiry został przełamany — i mniemał, że nic nie stanie na przeszkodzie jego planom.
Gdy znalazł się w swym apartamencie, służący doręczył mu list. W zwyczajnej kopercie, zaadresowany dość niekształtnem pismem.
Otworzył i czytał:
„Zlekceważyłeś pierwsze ostrzeżenie! — brzmiały słowa listu. — Nie sądź, jednak, że nam ujdziesz! O ile nie złożysz w wiadomem miejscu pół miljona — a właściwie nie zwrócisz, boś je nam zagrabił, dotkniemy Cię tak boleśnie, jak się nie spodziewasz tego! Masz dwadzieścia cztery godziny do namysłu. Jest to naprawdę nasze ostatnie ostrzeżenie“.
Podpisu brakło.
— Kto przyniósł ten list? — zapytał służącego.
— Jakiś chłopak — odparł lokaj. — Wręczył mi go szybko i jeszcze prędzej uciekł, nie czekając na odpowiedź!
— Acha!
Traub uśmiechnął się lekko, pozostawszy sam w gabinecie. O ile pogróżka, otrzymana przed kilku dniami przejęła go lękiem, o tyle ta nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Zdążył już ochłonąć i namyślić się.
Cóż właściwie uczynić mu mogli ci ludzie? Nic! Skompromitować faktami tyczącemi się jego przeszłości. Ale demaskując Trauba, jednocześnie i siebie narażali na poważne niebezpieczeństwo. Zabić? Niewieleby im to pomogło, gdyż tej bandzie szło przedewszystkiem o pieniądze, a on tych pieniędzy sobie wyrwać nie pozwoli.
Z pośród nich, jeden tylko był niebezpieczny: Lipko. Bo, wyłącznie miał zemstę na celu. Lecz, dziś właśnie przeczytał w pismach z wielką ulgą wiadomość o śmierci Lipki.
Tedy...
— Dotkniemy cię tak boleśnie, jak się tego nawet nie spodziewasz! — powtórzył lekceważąco. — No... no... Ciekawym? Nie jestem małem dzieckiem, by łatwo było mnie przestraszyć.
I powoli zapalił papierosa.