Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

byle przetrzymać i nie umrzeć z głodu. Ja pracowałem jako pucybut, Góral zmywał talerze, Karolak najsilniejszy zarabiał, jako tragarz. Wreszcie po walnej naradzie doszliśmy do przekonania, że nic nie zbudujemy w Nowym Jorku. Pozostała jeszcze jedna szansa. Dostać się do kopalni złota w Alasce i tam raz jeszcze spróbować szczęścia. Zdecydowaliśmy się na to. Na pół piechotą, na pół pociągami, dotarliśmy do Alaski, ówczesnego Eldorado, gdzie przy szczęściu, w ciągu paru miesięcy, zdobywało się miljony. — Ponieważ nie mieliśmy dość pieniędzy, aby kupić własną działkę, zgodziliśmy się za zwykłych robotników.
O tam, to była praca, ale zarabiało się dobrze. Pracowało się w zimie podczas takich mrozów, że skóra pękała z zimna, a w lecie żar spalał na popiół człowieka.
Wreszcie nazbieraliśmy tyle, że starczyło po dwóch latach na własną parcelę. Kupiliśmy ją i zdawało się, że już szczęście pochwyciliśmy za skrzydła. Toć nie było trapera, nie było awanturnika, któryby dochrapawszy się do parceli, stamtąd nie wyciągnął tysięcy.
Ale, prześladował nas pech. Czy umyślnie taką działkę nam dano, czy też był to zbieg okoliczności, lecz po kilku miesiącach wytężonych wysiłków, wydobyliśmy złotego piasku, zaledwie... za kilkadziesiąt dolarów... A potem poszło jeszcze gorzej... Nic...
Byliśmy zrozpaczeni, chodziliśmy jak błędni... A w tej biedzie i w tym głodzie zmieniały się nasze charaktery. O, bo bieda i głód nie uszlachetnia nikogo. Te bzdury o szlachetnych ludziach, stających się wśród nędzy i cierpień jeszcze lepszymi, są dobre tylko w powieści. Bieda i niepowodzenia robią ludzi rozgoryczonymi, nienawidzącymi wszystkich, gotowymi do każdego czynu.
Chodziliśmy niczem wynędzniałe wilki, z pasją spoglądając jeden na drugiego, o byle co gotowi skoczyć sobie do gardła i jak to bywa w takich wypadkach, gotowi obwiniać się wzajemnie.