Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo będziesz milczał, albo kula w łeb! — zabrzmiała twarda odpowiedź.
W ich zroku przeczytałem, że nie była to czcza pogróżka. I ku hańbie mojej, stchórzyłem. Stchórzyłem przed lufą karabinu... Ciężko mi było rozstać się z życiem...
I odtąd rozpoczęła się katorga. Musiałem im pomóc w pochowaniu ofiary — sądzili, że w ten sposób mnie do siebie przywiążą. A później kazali pójść za sobą. O, bo jeśli mniemałem, że pozwolą mi odejść nawet bez grosza — części łupu nie przyjąłbym w żadnym wypadku — zawiodłem się srodze.
— Będziesz z nami póty, póki znajdujemy się w Ameryce! — oświadczył Józek. — A sam wiesz najlepiej, jaki los oczekuje zdrajców!
Pilnowali mnie poprostu, a ja znając Józka i Antka od dzieci, choć czułem do nich wstręt najgłębszy, wprost nie miałem siły, by łotrów oskarżyć na pierwszem napotkanym policyjnym posterunku.
Liczyli na to, pewni bezkarności. Bo, żeby ktoś zechciał dopytywać się lub badać, co się stało z zamordowanym Traubem, było wykluczone. W śniegach Alaski ginie tyle ludzi i nie zapyta o nich nikt, jeśli nie mają krewnych, lub znajomych. A Traub był samotny, niczem palec.
— Wiemy, co robimy! — zdawały się mówić ich twarze. — Jeśli przebędziesz z nami pewien czas, żaden sędzia nie uwierzy, żeś nie był uczestnikiem zbrodni!
Za zrabowane pieniądze wydzierżawili fermę, daleko od Alaski, na południu, na drugim końcu Ameryki i rozpoczęli handel bydłem. Szło im świetnie, a pieniądze zdawało się same płynęły do kieszeni. Ja, nie wtrącałem się do ich interesów. Zapowiedziałem odrazu, że nie przyjmę ani grosza z łupu splamionego życiem ludzkiem i że choć siły nie mam ich zdradzić, raz na zawsze zerwane pomiędzy nami zostały jakiekolwiek serdeczniejsze stosunki.
Pracowałem w fermie, nie widując ich prawie i odkładałem mały kapitalik, który pozwoliłby mi