Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ I.
Dziwna żona.

Turski był wściekły, że spotkał dawnego towarzysza. Wiedział o co ten nagabywać go znów będzie. Tymczasem Kowalec, człowiek, w wytartym garniturze, którego powierzchowność świadczyła, że stoczył się na dno, prawie w ucho mu szeptał:
— Chcesz nadal klepać biedę, u tego twojego barona? Jakeś osieł, to klep! A ja ci powiadam...
— Dosyć! — zawołał oburzony. — Zgóry się domyślam, co chcesz mi powiedzieć! Że o ile się zgodzę na jakieś kombinacje, w stosunku do osoby mego chlebodawcy, których wprost nie śmiem wymienić, obydaj będziemy opływali w złoto... i skończymy w kryminale! Ostrzegam, przestań! Znamy się wprawdzie od dzieci, ale nie widzieliśmy się od szeregu lat i mogę z tobą postąpić, jak na to zasługujesz!
— Aha! — zasyczał tamten, a na jego nieogolonej i obrzękłej od pijaństwa twarzy zarysował się zły uśmiech. Skapujesz swemu baronowi i władzom? A no, baw się, baw! Tylko...
— Co, tylko?
Kowalec nagle przystanął i z pasją charknął:
— Zamiast udawać cnotę chodzącą, pomyślałbyć lepiej o sobie. Wtedy nie uciekałaby ci żona z domu co noc.
— Coś powiedział?