Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

na tydzień, z miesiąca na miesiąc, trawiony myślą o zemście. Tak płynęły lata, a ja nie robiłem nic. Przeklinałem własne tchórzostwo, przeklęty brak woli, słabość charakteru. Ileż razu szedłem z nieodwołalnem postanowieniem do najbliższego komisarjatu, by dotarłszy tam, co rychlej, zlany potem, powrócić. A moja choroba serca posuwała się wciąż nieubłaganie naprzód...
Czy zdążą się zemścić? Sam tego już nie wiem! Wcześniej, zapewne, umrę! Ten, dopiero, kto po mnie odziedziczy te papiery, na większą może zdobędzie się odwagę... Czy będzie, jednak, jak ja, nienawidził Trauba?
Teraz znów błysnęła mi iskierka nadziei. Słaba, gdyż tym ludziom nie wierzę. A nuż łudzą, lub pragną mnie użyć za narzędzie, chcąc wycisnąć z fałszywego Trauba, znaczniejszą pieniężną sumę? Bo, właściwie o to tylko im chodzi, ja nie pragnę jego pieniędzy...
Bowiem, niedawno, zgłosił się ktoś do mnie w imieniu Karolaka, tego trzeciego mojego towarzysza. Oberwus, o niepewnym wyglądzie. Czemu nie on sam, nie wiem.
Opowiadał, że rzekomy Traub — naprawdę Antek Góral — oszukał podle Karolaka, okradł i bez grosza pozostawił na bruku. Stało się to jeszcze w Ameryce.
Góral, który przechowywał ich wspólne pieniądze, uciekł z niemi pewnego dnia, nie troszcząc się zupełnie o przyjaciela. Było tego, na obecne czasy około pół miljona... Nie osiągnął tedy, Karolak żadnego pożytku ze swej zbrodni, i nie zdobył nic, prócz obciążonego morderstwem sumienia. Długo, tłukł się w ostatniej nędzy, po różnych miastach, nie śmiąc nawet, ze względu na ostatnie nasze przejścia zwrócić się do mnie.
Jak sobie radę dawał, nie opowiedział wysłannik, lecz po różnych przygodach znalazł się w Warszawie. I on pragnie się mścić...