Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiro! Ale, pozostawmy puste słowa na później! Nie ośmieliłbym się nigdy zwracać do Ciebie, ani narzucać się moją osobą, gdyby ne zaszły niezwykle ważne wypadki, które mnie skłoniły do tego! Telefonowałem wczoraj, ale służący odpowiedział, że jesteś nieobecna w Warszawie. Może wyjechałaś naprawdę, a może... przykro Ci rozmawiać ze mną. Wiesz, że nie postąpiłaś zbyt ładnie i nie masz ochoty słuchać moich wymówek... i kazałaś tak powiedzieć! Bądź spokojna Krysiu! Choć, naprawdę, wyrządziłaś mi wielką krzywdę, kto wie, może złamałaś mi życie, nie zamierzam zasypywać Cię wymówkami. O co innego mi chodzi. O twoje dobro, bo na nieszczęście kocham Cię wciąż jeszcze. Jakie były Twoje względem mnie prawdziwe uczucia i co skłoniło Cię do zawarcia naszego zaiste „humorystycznego“ małżeństwwa — w dalszym ciągu, nie mam pojęcia. Traub twierdził, że chciałaś mu zrobić na złość. Ja, jednak, podczas owej, pamiętnej, tragicznej rozmowy, odniosłem inne wrażenie. Wydawało mi się, mimo Twoich zaprzeczeń, że przeklęty Traub posiadł jakąś niezwykłą władzę nad Tobą, że trzyma Cię jakąś toajemnicą i że nienawidząc go, musisz mu być posłuszna. Że jeśli nasze małżeństwo było tylko komedją, wasze „narzeczeństwo“ jest jakąś straszliwą tragedją.

Otóż, posłuchaj Krysiu! Dziwnym zbiegiem okoliczności udało mi się zdobyć niezwykle cenne papiery, kompromitujące niebywale Trauba. Jest to łotr nad łotrami, który dawno powinienby zawisnąć na szubienicy, jeśli nie osiąść w kryminale. Niema nawet prawa ani do nazwiska, ani do tytułu, który nosi. Wystarczy pokazanie mu niektórych dokumentów, by zgodził się na wszystko i na zawsze znikł z Warszawy. O ile więc jest tak, jak sądzę i znajdujesz się w jakiejś zależności od Trauba,