Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

wesoły okrzyk, bodaj pierwszy od szeregu miesięcy i porwawszy, całkowicie ogłupiałego Jana, zakręciła nim kilkakrotnie w tempie tanecznem po pokoju.
— Co się stało, panienko? — wykrztusił stary, ledwie łapiąc oddech w piersiach.
— Janie! — zawołała. — Czyż ty rozumiesz! Jestem ocalona! Jesteśmy naprawdę ocaleni! I to właśnie przez człowieka, któremu uczyniłam najcięższą krzywdę!
Kira nie mogąc pohamować swej radości, pozostawiła w pokoju zasapanego Jana i pobiegła do dziadka. — Dziadku! — zawołała — wpadając do niego, jak bomba. — Powiem ci wielką nowinę!
Książę wyjątkowo od paru dni był trzeźwiejszy. Ze zdziwieniem spojrzał na wnuczkę.
— Co się stało?
— Nie wychodzę za mąż za Trauba!
Wruszył ramionami.
— A wczoraj tak napierałaś na to!
— Ale od wczoraj dużo się zmieniło!
— Mianowicie?
— Nie wychodzę i basta!
Cierpliwość starego księcia mimo, że był nawpół zdziecinniały, też miała swoje granice, Wyprostował się w fotelu, poprawił pled i jął przemawiać tonem uroczystym, jak to dawniej, w podniosłych momentach życia mu się zdarzało:
— Droga Kiro! Naprawdę, twoje postępowanie napawa mnie smutkiem i moja to wielka wina, że nie mogłem cię należycie wychować. Że nigdy nie mogłaś zapamiętać, że twoja prababka z domu Herburtówna, była kasztelanową sandomierską, a nie karkowską, jak to uporczywie twierdziłaś, nad tem przechodziłem do porządku dziennego. Przechodziłem również nad tem do porządku dziennego, że nie wiedziałaś, jakie przywileje przysługują wicehrabiemu we Francji... Ale, żeby mi siłą sprowadzać jakieś podejrzane typy, jako swoich narzeczonych, wprost zmuszać mnie do zgody, grożąc katastrofami rodzinnemi, a nazajutrz zrywać z niemi, nie mogąc poddać