Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

ku temu żadnych godziwych powodów, to przechodzi wszelkie granice? Choć, w gruncie cieszę się z tego... ale... Dziś zastanawiałem się całą noc, czy w linji twojego ojca, bo matka twoja Ostrogska, była zawsze normalna, nie zachodziły jakie wypadki szaleństwa...
— Nie... nie... — zaprzeczyła Kira, dusząc się od tłumionego śmiechu.
— Ale, jeśli nie zachodziły, to ty jesteś bezwzględnie obłąkana! I martwi mnie to bardzo. Postanowiłem na twoje postępowanie zwrócić baczniejszą uwagę. Straciłem do ciebie zaufanie. Gdy tylko mi się polepszy, odbiorę ci plenipotencję i zajmę się sam zarządem naszych majątków!
Kira uczyniła smutną minkę.
— Dobrze, dziadku!
Starszy pan wykonał nieokreślony ruch ręką, jak gdyby zaznaczał, że audjencja została skończona.
— A teraz już idź, bo przerwałaś mi drzemkę. I przed upływem godziny, bądź łaskawa tu nie wpadać, żeby mi oświadczyć, że znów postanowiłaś wyjść zamąż za Trauba, bo u ciebie wszystko jest możebne.
— Rozkaz dziadku! — zasalutowała Kira po wojskowemu i wcale nie przerażona groźbą odebrania jej, plenipotencji, wybiegła z gabinetu.
— Kochany dziadek! Teraz będzie miał spokój!
Była tak szczęśliwa, że całowałaby wszystkich i wszystko. A najgorętsze zagrało uczucie wdzięczności dla tego, który był jej prawdziwym przyjacielem. Turski... Stefek...
Bodaj po raz pierwszy nazwała go nawet w myślach zdrobniałe, po imieniu. O, bo jakżeż inaczej zarysował się on obecnie w jej oczach. Nie był to już ten drobny, śmieszny urzędniczek, za którego wyszła zamąż, by tem bliżej się znaleźć kasy Trauba. Nie był to pokrzywdzony przez nią człowiek, nad którym się litowała i którego się trochę wstydziła.
Turski w jej oczach wyrósł prawie na bohatera.