Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie każdy zdobyłby się na podobną szlachetność postępowania. Odpłacał dobrem za zło, nie zrażał się pozorami, wytrwale mimo wszystko chciał ją ratować.
— Czuję — szepnęła — że mogłabym go pokochać! Jego wielka miłość dla mnie warta jest naprawdę nagrody.
W tej chwili wyobraziła sobie twarz dziadka, co powie, gdy dowie się o „prawdziwem“ małżeństwie Kiry. Bez wahania zechce ją oddać do domu obłąkanych! Teraz należało co rychlej porozumieć się z Turskim.
Kira lubiła działać szybko. Przypuszczała, że o piątej zastanie go w domu. Wobec tego wybierze się tam sama, a na wszelki wypadek weźmie ze sobą list. Usiadła za biureczkiem i szybko jęła kreślić słowa listu.
Z konieczności musiała nakłamać. Pisała więc, że powróciwszy tylko co do Warszawy, otrzymała bilet Turskiego i spieszy nań z odpowiedzią. Że gdyby nie zastała go w domu, bo ten list odnosi osobiście, będzie go oczekiwać cały wieczór, nawet o późniejszej godzinie. Następnie dodała kilka cieplejszych słów, a chcąc zrobić mu przyjemność, położyła podpis — „Twoja Krysia“.
Zakleiła kopertę i nie zawiadamiając nawet zdumionego Jana, o której godzinie do domu powróci, pospieszyła na Wspólną.
Turski jednak był nieobecny.
— Jak zrana pan wyszedł, tak dotychczas go niema! — brzmiał meldunek dozorcy, który ze zdziwieniem spoglądał na Kirę, swą niezwykłą „lokatorkę“ — po kamienicy bowiem zdążyła już gruchnąć wieść, że pani „uciekła“ od pana.
— Proszę więc — mówiła, doręczając mu list — koniecznie powiedzieć panu, żeby do mnie zadzwonił, albo przyszedł, niezależnie od godziny, o której powróci!
Kira odeszła — sądząc, że najdalej za kilka godzin cała sytuacja się wyjaśni. Niestety... List jej nie doszedł nigdy do rąk Turskiego.