Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

zwykle podobnego do pana, z urzędowym podpisem, stwierdzającym, że jest to pan Antoni Góral, oraz drugą podobiznę, również oficjalnie poświadczoną, wyobrażającą prawdziwego barona Trauba, który został pogrzebany pod śniegami dalekiej Alaski. Był on o lat osiem starszy od pana, jak stwierdza metryka.
Traub teraz już tylko bełkotał.
— Jakiś... zbieg... niezrozumiały okoliczności... Nieporozumienie...
— Hm... zbieg okoliczności? — ciągnął nieubłaganie Turski dalej. — A notatki Lipki? Zdołał własnoręcznie spisać wszystko z najdrobniejszemi szczegółami i ręczę, że każdy sąd bardzo łatwo tej spowiedzi uwierzy... A historja z Marją Pawlikówną? — z boleścią wyrzucił tak drogie mu nazwisko.
— Marją? — powtórzył Traub. — Ach rozumiem... To wszystko zemsta tego starego warjata za Marję! Ależ przecież jam tu nie winien....
— Nie winien pan? — z ogniem zawołał Turski. — A kto uwiódł i oszukał nieszczęsną kobietę? Kto ją niecnie okłamał, by następnie porzucić na bruku, okrytą hańbą? Czy pan się kiedy zainteresował, co się stało z nią i z jej dzieckiem?
— Sama później nie chciała mnie widywać! — mruknął. — Odmawiała przyjęcia pieniężnej pomocy.
— Bo za zbezczeszczenie jej ofiarowywał pan jałmużnę...
— Bo ja wiem... Chciałem... — Ale gdzieś wyjechała... Podobno wyszła zamąż... Nawet bardzo żałowałem, że nie zaopiekowałem się dzieckiem...
— Żałował pan? — ironja zabrzmiała w głosie Turskiego.
Tymczasem Trauba — będziemy go nazywali do końca tem nazwiskiem — uderzył pewien szczegół. Jeśli nawet Lipko przekazał Turskiemu w swych papierach te informacje, czemuż tak gorąco występował on w obronie nieznanej mu całkowicie kobiety.
— Czy wolno wiedzieć — zapytał — dlaczego