Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

niespokojniejszy i całkowicie pobity logiką rozumowania Turskiego.
— Chodzi panu o moje warunki? — tamten mówił dalej. — Są one niezwykle proste! Przeczuwam, że dzieje się nowe łajdactwo! Z Kirą! Z moją żoną! Z którą, łaskawie, pan mnie rozłączył! Jestem przekonany, że nie wychodzi ona dobrowolnie za pana i że trzyma pan ją czemś w swej mocy!
Traub, to bladł, to czerwieniał. Pojmował, że ostatecznym celem rozmowy, była walka o Kirę. Chętniej oddałby połowę majątku, niźli tę istotę. Zdobył ją z takim trudem, dzięki wprost przebajecznej grze i obecnie miałby utracić? Przenigdy! Postanowił walczyć do ostatka. Choć wiedział, że obecnie całkowita przewaga znajduje się po stronie Turskiego.
Nagle padło zdanie, które napełniło go otuchą.
— Nie wiem, czem pan trzyma Kirę! — powtórzył Turski, a przyznając się do tej nieświadomości popełnił wielkie głpstwo. — Ale, że tak jest, przysiągłbym na to!
Traub zdążył się w lot zorjentować! Więc ze swą żoną nie zobaczył się jeszcze i nie wiedział o niczem. Nie wiedział, ani o wekslach księcia Ostrowskiego, ani czemu, naprawdę wyszła za niego zamąż.
— Zapewniam pana, że się myli! — zaprzeczył.
Ale Turski wiedziony nieomylną intuicją zakochanego, napierał dalej.
— Nie mylę się! Nigdy nie uwierzę, aby Kira dobrowolnie zgodziła się zostać pańską żoną.
— Kobiety mają różne fantazje! — złośliwie odciął Traub. — Chyba sam pan o tem się przekonał!
Choć zdanie to, niczem kubeł zimnej wody, oblało Turskiego, nie ustępował.
— Fantazje, fantazjami... Tu kryje się coś... Kiry niema w Warszawie, ale wnet się cała sprawa wyjaśni...
Znów radośnie zabiło serce Trauba. Twierdził,