Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

że Kiry niema w Warszawie! Widocznie unikała go, wszystko jeszcze można było ratować.
— Tylko hrabianka może sama całą rzecz wytłumaczyć! — rzekł ogólnikowo.
Turski również czuł słabe punkty swej gry. Chodziło mu jednak chwilowo o to, by sparaliżować intrygi Trauba.
— O tak! — zawołał — Sama najlepiej wszystko wytłumaczy... Ale jedno zapowiadam panu... Jeśli jej wyjazd stoi w jakim związku z pańskiemi machinacjami, zetrę pana z powierzchni ziemi! Sam pan wie, że jestem w stanie to uczynić! Gdyby więc prowadził pan jakąś podwójną grę, proszę natychmiast jej zaprzestać. I jedną rzecz zapowiadam... Nawet, gdyby na Kirę nie wywierał pan żadnej presji, nie zgodzę się nigdy, by została pańską żoną. Właśnie dlatego, że ją kocham!
— A ja poruszę niebo i piekło, żeby ci jej nie oddać, smarkaczu! — mało nie wyrwało się Traubowi, głośno jednak, napozór spokojnie zapytał: — Tak pan postanowił?
— Tak postanowiłem! Zdaje się po wszystkich popełnionych łajdactwach, po tem wszystkiem, co wiem o panu, nie powinien pan myśleć o żadnych zaszczytach, ani ożenkach, ale o tem, by zniknąć z Warszawy i wynagrodzić popełnione krzywdy. Bo, gdy znudzi mi się pańskie postępowanie, łatwo oddać go mogę w ręce sprawedliwości! A jeśli go teraz oszczędzam, to tylko przez wzgląd na niezałatwioną sprawę z Kirą!
— Rozumiem! — szepnął Traub, udając pokorę.
— Ostatnie moje warunki są następujące: — wymówił twardo. Jutro będę u pana o tej samej godzinie. Da mi pan niezbite dowody, że hrabiankę Skalską raz na całe życie pozostawi pan w spokoju! Wtedy zadecyduję, jak z panem postąpić! A nie radzę kręcić, bo wszelkie usiłowania oszukania mnie, przeciw panu tylko się obrócą! Chyba, że do jutra