Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

inkasowania należnych mu sum! — dodał z pogróżką! Dawno oczekiwałem na pana barona!
Traubowi wydawała się cała ta historja coraz dziwniejsza. Może nawet żałował swego niewczesnego kroku, bo wyraźnie nie podobał mu się mężczyzna o zbójeckiej fizjognomji. Ale było już zapóźno cofnąć się. Zresztą tylko taki mógł mu dopomóc w jego rozpaczliwej sytuacji.
— Niechże pan baron pozwoli dalej! — posłyszał uprzejme zaproszenie.
Rozwarły się drzwi i Traub wszedł do jakiegoś saloniku, urządzonego wcale wytwornie. Zdziwiło go to nawet, bo nie spodziewał się, że tak przyzwoicie mieszka, nie wzbudzający zaufania gospodarz lokalu.
— Chciałbym z panem porozmawiać! — począł zajmując w fotelu miejsce. Chciałem porozmawiać, panie...
— Kowalec! — dorzucił tamten, siadajac w pobliżu barona. — Kowalec! Tak brzmi moje nazwisko!
W rzeczy samej, człowiekiem przyjmującym Trauba w tajemniczym domku, był nikt inny, tylko Kowalec, nasz stary znajomy.
— Więc panie Kowalec — począł Traub dość ostrym tonem, jakby chciał zaznaczyć, że nie da się nastraszyć — chciałem wyjaśnić niektóre sprawy! Od pewnego czasu wciąż dostaję listy z pogróżkami i żądaniem pieniędzy, które sądziłem, że pochodzą od Karolaka. Teraz widzę, że od pana, lub jego towarzyszów! Cóż to jest? Waszą bezczelność posunęliście do tego stopnia, że nawet podaliście adres. A coby było, gdybym zawiadomił policję?
— Nie uczyniłby pan baron tego! — spokojnie odparł Kowalec. — Ryzykowałby zbyt wiele! Przecież, nie zależy mu chyba na tem, aby wyciągać stare historje z Alaski?
— No, tak... — wymówił. — Ale i wy nie wielebyście skorzystali!
— Hm... — cedził znów spokojnie Kowalec. — Pozostawały inne sposoby. Naprzykład porwanie