Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie na trzeciem piętrze jednego z domów, w oficynie, zajmował wraz z żoną niewielkie, dwupokojowe mieszkanko. Choć godzina była dopiero wpół do dziesiątej, Krysia już znajdowała się w łóżku.
— Przepraszam bardzo — wyrzekła na widok wchodzącego męża — iż nie czekałam na ciebie z kolacją, ale okropnie rozbolała mnie głowa i położyłam się wcześniej! Musisz mi wybaczyć.
Uśmiechnęła się przytem tak słodko i taka była śliczna w swym kasku złotych włosów i krasie lat dwudziestu, gdy patrzyła na niego wielkiemi chabrowemi oczętami, spozierającemi na świat z pozorną niewinnością dziecka, że Turski, mimo burzy, jaka szalała w jego duszy, najchętniej przypadłby do niej i osypywał ją pocałunkami. Niestety, wiedział, że uwolni się z jego objęć i na pocałunki nie odpowie pieszczotą. Postarał się opanować wzruszenie i nadać swemu głosowi spokojny ton.
— Ależ, nie tłumacz się kochanie... — odparł. — To moja wina, że się spóźniłem. Zatrzymał mnie dziś Traub jakiemiś pilnemi sprawami.
— Jedzenie znajduje się na stole! — dodała, wskazując ręką w stronę sąsiedniego pokoju. Opadła głową na poduszki, jakby dając znak, że nuży ją dłuższa rozmowa.
Turski wyszedł do jadalni, prędko spożył parę kanapek, poczem niby szanując udaną, czy prawdziwą chorobę żony, rozebrał się pocichu, zgasił światło i wślizgnął się na swe posłanie, znajdujące się naprzeciw łóżka Krysi. Przez ten cały czas miała oczy zamknięte, — może zasnęła naprawdę.
I on jął rychło udawać, że śpi, nawet, wbrew zwyczajowi zachrapał głośno.
— Jeśli nie skłamał łajdak, Kowalec — myślał w duchu z zawziętością — to cię dziś przyłapię! Oj, bo wydaje mi się, że grasz tylko komedję choroby, by tem łatwiej wywieść mnie w pole!
Ale, choć Turski leżał nieruchomo, wydając tylko od czasu do czasu nosowe dźwięki, nic nie zdra-