Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— Od pańskiej żony!
— Od mojej żony?
W Turskiego niby uderzył grom.
— Tak! Kiry, czy też Krysi, jak pan woli!
Nie ulegało wątpliwości. Była znakomicie poinformowana o wszystkiem. Toć ich małżeństwo stanowiło powszechną tajemnicę.
— Aha! — mruknął.
— Jestem jej najlepszą przyjaciółką — tłumaczyła dalej — i Kira zwierzała mi się ze wszystkiego! Bo, o waszem małżeństwie nikt nie wie! Chciała nawet, żebym rozmówiła się z panem... Później stało się to bezcelowe, gdyż o ile wiem, przed paru dniami rozeszliście się ostatecznie....
— No... tak — bąknął.
— Kira jest złota istota, ale dziwne ma kaprysy! I ten Traub... Doprawdy, ciężko coś z tego zrozumieć...
Siedział jak na szpilkach.
— A ja myślę — nagle wypalił, — że ten Traub trzyma ją jakąś tajemnicą i że wprost wyszantażował „narzeczeństwo“.
Nieznajoma skrzywiła się lekko.
— I tak i nie... Dużo powiedziećby tu można.
— Więc pani sądzi, że zachodzą inne względy? Że Krysi zależy na Traubie?
— Powtarzam panu, bardzo skomplikowana historja! Nie da się w paru słowach wyłożyć. Bo ja wiem, może i lepiej dla pana się stało, że odeszła. I mojem zdaniem, niech pan o niej jak najprędzej zapomni.
— Ależ pani! — zawołał coraz więcej podniecony — Mówi pani samemi zagadkami. A przeczuwam, że wie wszystko. Czyż nie zechciałaby mi pani bliżej wyjaśnić całą tajemnicę?
Gdy to mówił drżał cały. Słowa nieznajomej rozbiły w jego wyobraźni ułożony plan. Czyżby Krysię, jak dawała do zrozumienia ta pani, łączyły