Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

mężczyźni siedzący na sali, nie zwrócił również uwagi na lekki uśmieszek, który przemknął po jej twarzy, jakby chciała powiedzieć:
— Dobrze mnie nauczono! Złapałam cię, ptaszku!
Wreszcie znaleźli się w aucie. Nieznajoma rzuciła szoferowi jakiś adres, którego nawet nie dosłyszał w swem zdenerwowaniu. Lecz, ledwie za nimi zatrzasnęły się drzwiczki i samochód ruszył, wnet powrócił do przerwanej rozmowy.
— Więc pani...
— Fanny.. Mam na imię Fanny! — zaczęła. — Może pan mnie tak nazywać, bo sądzę, że pozostaniemy przyjaciółmi! Chodzi panu o historję Kiry? Wciąż pana dręczy, co miało oznaczać zagadkowe z nim małżeństwo?
— Naturalnie!
Przysunęła się do niego poufale. Po przez cienką sukienkę wyczuwał ciepło jej ciała i owiał go aromat oszałamiających perfum. Ale dla Turskiego istniała tylko Kira, a na swą towarzyszkę nie patrzył, jak na kobietę.
— Naturalnie! — powtórzył, wciągając głęboko w piersi ciepłe powietrze letniego wieczoru, który swem pięknem chciał jakby wynagrodzić parodniową, poprzednią słotę — Sam biję się z myślami — wyznał szczrze — czy nadal walczyć o Kirę, czy pozostawić ją w spokoju! Pani wskazówki mogą być dla mnie niezwykle cenne!
Istotnie tak myślał. Bo przecież Kira — ofiara Trauba — to były tylko jego przypuszczenia. Postępki zaś prawdziwe Kiry, rysowały ją w zupełnie innem świetle. I to małżeństwo. I oschły ton, w czaeie dcydującej rozmowy i wyjazd z Warszawy, czy też ukrywanie się przed nim... Gdzie znajdowania się prawda?
Tymczasem nieznajoma — a raczej pani Fanny szeptała:
— Chce pan widzieć wszystko, dobrze... Proszę słuchać uważnie...