Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

jest to wszystko, co posłyszał i czy warto walczyć o Kirę? Czy też, tylko poprzestać na zdemaskowaniu Trauba i wypełnieniu obietnicy danej biednemu Lipce?
Tak siedział, z głową nisko opuszczoną na piersi, nie wiedząc, ani co począć, ani co postanowić i zapomniawszy nawet, że nieobecność pani domu przedłuża się ponad miarę i zapewne nadal trwałby w zadumie, gdyby z tego odtrętwienia nie wyrwał go nagle odgłos, ale tak straszliwy i potworny, że z przerażeniem porwał się na nogi.
— Co to? — wymówił głośno, zaniepokojony.
— Auuu... — znów zabrzmiał, z głębi mieszkania, czy piwnic, jakiś przeraźliwy ryk.
— Dzikie zwierzę, czy też mordują kogoś? — przebiegło w jego myślach — Gdzież ja się znalazłem?
Teraz dopiero uświadomił sobie, jak postąpił lekkomyślnie, zgadzając się na odwiedziny w tym znajdującym się na odludziu domu. Kim była, właściwie nieznajoma? Czemu zaprosiła go tak pochopnie, gdy przódy wciąż nadmieniała w cukierni, że ktoś na nią oczekuje. Gdzie się podziała? Toć siedzi tu najmniej ze dwadzieścia minut! I ten krzyk?.... Zarzynają kogoś? Zbójecka jaskina?
— Dziwne! — wyszeptał.
Chwilę nadsłuchiwał, jęk się nie powtórzył. Ale, teraz wszystko wydało mu się podejrzane w tym domu. I otoczenie i ta pani Fanny. Choć nie rozumiał, jakie mu groziło niebezpieczeństwo, bo pieniądze pozostawił w mieszkaniu, a papiery Lipki znajdujące się w kieszeni, nie przedstawiały chyba dla nieznajomej żadnej wartości, za wszelką cenę postanowił stąd ucieć. Natychmiast, bez pożegnania...
Toć nikt mu w tem nie przeszkodzi... Nieznajoma bawi w dalszych pokojach — pewnie w związku z temi niesamowitemi odgłosami — a on łatwo wyjście odszuka. A gdy znajdzie się na swobodzie, postara się, przy pomocy pierwszego napotkanego po-